:: Anglia i Walia :: Londyn :: City of Westminster :: Pokątna :: Dziurawy Kocioł
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 25.10.20 10:13 | Chwiejący się stolik

Chwiejący się stolik

Przy okazji którejś z bijatyk, jeden czarodziej polecial na ten stolik i złamał mu tym nogę. Próby sklejenia jej były marne i ostatecznie jest troche krótsza od reszty. Lekko to zaburza równowagę stolika, ale pijani klienci, aż tak nie narzekają. Jedzenie tu zupy jest niezalecane.
Saiorse McSweeney
Saiorse McSweeney
Neutralni
▲ 26.10.20 20:54 | Re: Chwiejący się stolik
24.07.78

Tegoroczne lato na ulicy Pokątnej pachniało prażonymi kasztanami, przemokniętymi liśćmi, które opadły niespodziewając się tych kilku dni upału, raptem tydzień temu, które ktoś sprzątający ulice zdmuchnął wprost w kałużę i pozwolił tam zalec i tworzyć wysepki na deszczowo- rynszkotowych rzekach.
To, że padało, nie było żadnym zaskoczeniem, chociaż przecież mogłoby wydawać się inaczej. Każdy mieszkaniec wysp bowiem zaczynał rozmowę od tego, że po prostu musiał ponarzekać na to, że pada. Albo jest za zimno, albo że słońce świeci za bardzo, chociaż przecież jest zimno. Powód do narzekań znalazł się zawsze.
Saiorse ruszyła właśnie z siedziby ministerstwa, rozkładając na złotą głową kolorową parasolkę, która nieco wyróżniała ją spośród przeważającej czerni, a także tych zupełnie niewidocznych, które jedynie za pomocą specjalnego zaklęcia odgradzały przechodniów od spadających z nieba kropel.
Szła niespiesznie, przyglądając się mijanym mieszkańcom. W zamyśleniu pozwoliła swoim myślom zawędrować dalej niż zwykle — na co dzień pilnowała się, żeby melancholia nie wzięła góry.
Ale dziś było inaczej... Folgowanie sobie nie zawsze oznacza coś dobrego.
W jej przypadku to powracanie myślami do tych wspomnień i dni, gdy James był jeszcze z nimi i razem z Anthonym wspólnie organizowali nocne wypady do kuchni, a przecież wieża Gryfonów leżała możliwie najdalej od tego cudownego pomieszczenia.
Albo, gdy wybrali się na wyprawę do zakazanego lasu, na czym niestety zostali przyłapani i odjęto punkty dla domu lwa.
A podczas pogrzebu Jamesa padało dokładnie jak dzisiaj... Nie zacinało, a siąpiło się z nieba, przemaczając ich jednak kompletnie.
Sai czuła wtedy, że nigdy nic nie będzie już takie samo, że przecież nie może być tak, że nagle kogoś braknie, a potem uparcie go nie ma...
Jamesa nie było, Anthony również odszedł. Obaj ją zostawili, a ona była przekonana, że tak właśnie już zawsze będą wyglądać jej dni. Z siąpiącym z nieba deszczem i żalem w sercu.
Całkiem niedawno jednak odkryła, że jest ktoś w jej życiu, kto potrafi na moment pozwolić jej się uśmiechnąć lub pomilczeć. Nie wysilali się w swojej obecności, pozwalając, żeby czas płynął, podczas gdy oni milczeli lub mówili. Gdy szklanki przed nimi dźwięczały od kostek lodu lub parzyły w dłonie od ciepłej kawy.
To niebywale rzadka umiejętność umieć milczeć i nie czuć zażenowania — bo w ich przypadku cisza nie oznaczała, że nie mają nic do powiedzenia. Czasem nie trzeba było mówić, żeby móc się porozumieć. Jak wtedy gdy wybrali się z butelką jałowcówki na klify Kerry. Podwali sobie z dłoni do dłoni butelkę, wpatrując się w dal bez końca, chociaż bezkoniec istniał jedynie wobec ich wzroku. Gdzieś tam, hen, istniał inny świat. Może szczęśliwszy. Czy tak samo było z ich życiem? Czy nie widzą kresu własnej drogi, ale gdzieś tam za horyzontem jest coś nowego? Czy tam odeszli wszyscy, których kochali?
Dziś znów mieli się spotkać, a Sai poczuła, że potrzebuje tego, zanim wróci na swoje bezludzie — dlatego przyspieszyła kroku.
Bar był zatłoczony, ale jedynie przy ladzie, gdzie zebrali się czarodzieje w różnym wieku, podgadując, dyskutując, a czasem tylko popijając w pośpiechu zamówiony alkohol.
Saiorse odnalazła go wzrokiem, ale zanim do niego podeszła zamówiła dwie szklaneczki złocistej, irlandzkiej whiskey. Dopiero gdy zapłaciła, ruszyła w jego stronę.
- Długo czekasz? - Spytała, stawiając przed nim szklankę, która z pewnością pamiętała lepsze czasy. Jak oni wszyscy z resztą. Stolik zachwiał się niebezpiecznie.
Wsunęła się na kanapę obok niego, a z ramion zdjęła nieco przemoczony płaszczyk w kolorze butelkowej zieleni.


Ostatnio zmieniony przez Saiorse McSweeney dnia 02.11.20 18:36, w całości zmieniany 1 raz
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 27.10.20 0:20 | Re: Chwiejący się stolik
Bywają dni, gdy leje, jest paskudnie, smutno i żmudno. Kiedy chce się płakać stojąc w windzie, a na widok kolegów ze zdjęciami żon na biurkach, zbierają się odruchy wymiotne. Takie dni stanowią sporą część mojego życia. Jednak, gdy już byłem pewien, że mój fart skończył się wraz z dniem, kiedy spotkałem Roryego. To akurat wstałem w świetnym humorze. Miałem akurat dzień wolny po tym, jak spędziłem ponad dwadzieścia cztery godziny w biurze. Dlatego też mogłem spokojnie obudzić się koło dwunastej, pójść popływać, wypić prosecco i zjeść bułki z pomidorami. Przez chwilę nawet pół tańczyłem i coś tam nuciłem. Po prostu, miałem świetny poranek. Aureliany nie było w promieniu dwudziestu kilometrów, więc miałem święty spokój. Akurat jestem na tyle uprzywilejowany, że nie muszę się martwić o rachunki, ani za co opłacę podręczniki dla latorośli do Hogwartu. Dlatego to plus rewelacyjny humor było przepisem na sukces. Założyłem letnią koszulę w kwiaty, dżinsy i do tego srebrny zegarek. Jako obuwie wybrałem trampki i ogólnie byłem zadowolony z siebie. Co prawda siostra, czy też każdy bez wady wzroku, powiedziałby że wyglądam conajmniej ciekawie. Ale ja miałem dzień wolny, szczęśliwy i na dodatek były wakacje.
Żeby nie spóźnić się na spotkanie z Saiorse, dobrą koleżanką z, którą mogłem w spokoju milczeć godzinami, teleportowałem się trochę wcześniej, niż musiałem. Postanowiłem nie zamawiać niczego alkoholowego zanim Sai nie przyjdzie. Głupio by się siedziało podpitym już od początku. Mógłby mi jeszcze dobry humor przejść, w końcu alkohol potrafi szeptać głupie rzeczy. Jak np. bycie czyimś narzeczonym przez dwa lata. Kretyńska sprawa. Na starcie kupiłem tylko kawę, a następnie wraz z filżanką usiadłem przy moim ulubionym, chwiejącym się stoliku. Przy nim miałem najlepsze randki. Może pięć minut po tym, moja koleżanka przyszła. Byłem bardzo  miło zaskoczony widząc, że mi przyniosła szklankę. Trochę było mi głupio, że wydała na mnie kasę, ale uznałem, że następna kolejka pójdzie na mój rachunek. I kolejne też, bo po co się pierdolić w tańcu.
- Krótko, nawet nie skończyłem kawy pić, ale dzięki za whisky. - Mówiłem energicznie. Przesunąłem się trochę, żeby miała więcej miejsca. W końcu te parasolki i płaszcze trochę miejsca zajmowały. Cieszyłem się naprawdę z tego spotkania. Mogłem spędzić czas w miłym otoczeniu, lubianym przeze mnie miejscu i do tego robiąc coś co bardzo lubię. Zupełnie nie zaprzątywałem sobie głowy codziennymi problemami. Pracując w biurze nauczyłem się oddzielać pracę od życia, ten dzień był dla mnie oddzieleniem wszystkiego ode mnie. Świetne uczucie, które miało niedługo minąć, powodowało że siedziałem uśmiechnięty pomimo deszczu na zewnątrz i stolika, który z każdym moim ruchem trzeszczał i się kiwał.
- Co u Ciebie, jak się trzymasz? - Spytałem biorąc łyka złocistej substancji w szklance, która wyblakła jeszcze przed moimi narodzinami. Taki zacny przybytek, a taka słaba zastawa. Rory na bank by powiedział coś w stylu "No i widzisz Antek, jakbyś miał takie szklanki w domu to łatwiej by było z tym wiankiem do ślubu". No może potrzebowałby do takiego wywodu kilku głębszych. Wpadło mi do głowy, czy może będzie jakaś muzyka w kotle. Fajnie by było, gdyby coś puścili, wziąłbym Saiorse w obroty i pochwalił się swoimi umiejętnościami tanecznymi.
Saiorse McSweeney
Saiorse McSweeney
Neutralni
▲ 27.10.20 22:52 | Re: Chwiejący się stolik
24.07.78

Spotkanie z Antkiem, który wykazywał dzisiaj wyjątkowo dobry humor, momentalnie sprawiło, że ponure myśli, które towarzyszyły Sai, zostały, przynajmniej tymczasowo zepchnięte na dalszy plan. Nie zamierzała zbytnio dociekać, skąd u niego ten uśmiech. Lubiła go takim, podobnie jak ceniła w smutku.
Sama kawę uznawała jedynie od czasu do czasu, bardziej kierując się w stronę parzonej herbaty, ale gdy czasem wybierali się do kawiarni, a Antek akurat nie miał w ziołowej nalewki, w jego towarzystwie była skłonna wypić małą czarną.
- Twarzowa koszula. - Przyznała, bo kolega wyglądał niesamowicie barwnie pośród nieco przyciężkiego klimatu baru. W zasadzie mogliby wziąć coś w sklepie i wypić nad Tamizą. Ale lipcowe zachody słońca nadchodziły nieco zbyt późno. Nie zamierzała teleportować się pod wpływem, bo nie chciała ryzykować rozszczepienia, a kominki sieci Fiuu, też potrafiły płatać figle, a w środku nocy może nie być kogoś, kto mógłby pomóc jej ogarnąć ten środek transportu.
- Ciesz się, że miałeś dziś wolne... Jakieś szaleństwo. Wszyscy biegali jak szaleni, bo sowy.. Cóż. Ktoś chyba zmienił im karmy, a to nie posłużyło sowim brzuchom. - Sama musiała swój płaszczyk i sukienkę w kropki czyścić cztery razy, zanim udało jej się pozbyć wszystkiego.
W zasadzie nie wiedziała, czy powinna pić tak zaraz po pracy, czy powinna pić z nim, wiedząc, że chyba tego nie odmówi, ale czasem po prostu czarodziej musiał robić to, co czarodziej musiał robić.
- I na dodatek to sam jesteś whisky. - Teatralnie niemal wywróciła oczami, chociaż ewidentnie żartowała, bo nie miała jak jej ojciec problemów z żadną nacją, a Anglicy to dla niej po prostu Irlandczycy za morzem. - To whiskey... - Drobne zmiękczenie przed końcem wyrazu nadawało temu trunkowi jedynie odrobinę bardziej wyspiarskiego charakteru. A może to przez jej akcent, którego nawet nie próbowała ukrywać.
- Ale oprócz tego to dobrze, nawet bardzo. - Uniosła szklankę w jego stronę, by móc wznieść mały toast, maskując przy tym ponure myśli, lekkim uśmiechem. - Udało nam się jednego Poltera przypiąć do jednego miejsca, bo szalał po całej ulicy. - Może nie było to rozwiązanie idealne, bo w zasadzie to nadal pozostawał po części akt woli tego bytu, ale mimo wszystko już nie wyskakiwał z każdego możliwego miejsca na głównej ulicy dzielnicy Paddington.
- A tobie jak minął dzień? - Spytała, a potem upiła łyk i rozkaszlała się... Nie, żeby nie pila czasem alkoholu, ale no nie pijała jednak aż tak często. Już ta szklaneczka niewątpliwie postawi ją na nogi, a druga pewnie zetnie. - Pamiętaj... -kh- żeby nie pozwolić mi pić za dużo. -khkh-... Pamiętasz, co się ostało ostatnio? - Pomachała dłonią przed oczami, żeby rozgonić napływające do oczu łzy. - Nadal nie wiem, jak mnie namówiłeś i przekonałeś, że mugolskie metro to idealny sposób, żeby dostać się do Irlandii. I jakim cudem ci uwierzyłam. Myślę jednak, że gdzieś w aktach mugolskiej policji, nadal wiszą moje zeznania, gdzie twierdzę, że najkrócej do Cork jedzie się przez Baker Street. - Zaśmiała się na samo wspomnienie, chociaż najpewniej nie tak bardzo, jak on wtedy, gdy nawkręcał jej takich właśnie pomysłów. A może to ona sama sobie coś ubzdurała.
Wiadomo było jedno — Sai głowy do alkoholu nie miała. Żywe rumieńce i głupie pomysły lub ich realizacja, to były jej znaki rozpoznawcze.


Ostatnio zmieniony przez Saiorse McSweeney dnia 02.11.20 18:36, w całości zmieniany 1 raz
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 28.10.20 8:59 | Re: Chwiejący się stolik
Ucieszyłem się, że jedynym komentarzem, jakim zdecydowała się mi powiedzieć, było pochwalenie mojej wspaniałej koszuli. Kupiłem ją gdzieś na wakacjach, na przekór wszystkim, jak zwykle. Odmówić może nie umiem, ale w imieniu zrobienia z siebie pośmiewiska, potrafię wiele dokonać. Pozatym nie zawsze trzeba wyglądać smutno. To samo mówią o moim domu, że to złoto, rzezbienia i żółta elewacja to za dużo. Ja mówię, chuj Ci w dupe nie jestem daltonistą, żeby wszystko było szare. Może najweselszym człowiekiem nie jestem, ale no naprawdę. Nie muszę mojego załamania nerwowego przekazywać poprzez czarne, smutne i najlepiej proste, ubrania. Jak będę chciał założyć na święta złota koszulę, z guzikami w kratę, to ja to zrobię. Suwerenność alkoholu i ekspresji to ostatnie co mi zostało. Chociaż  bywają dni, gdy będę przypominał bardziej dementora niż aurora. Ale to nie wyklucza tego, że na moje urodziny już kupiłem sobie koszulę w tęczę.
Żeby komuś zrobić na złość to ja jestem w stanie dużo poświęcić, sama Sai to potwierdzi. Powiedziała mi, że nie dam rady nas przewieźć do Irlandii metrem. A ja już byłem gotowy wykopać nowy tunel.
- O Merlinie, jak ja ci współczuję. Raz mój cosmopolitan napił się z mojej szklanki, myślałem że mi biedny ducha wyzionie. - Miałem nosa, żeby brać te nadgodziny, intuicje się ma. Ostry jak przecinak, zwinny jak gromoptak. Wziąłem kolejny duży łyk trunku, aby jak najszybciej kopnęło. Poranne prosecco mało co dało, a kawa to bardziej dla smaku. To samo z herbatą, "prawdziwi Brytyjczycy" mają pierdolca na jej punkcie. Jak się taka Saiorse uprze, że mamy iść do herbaciarni, to pójdziemy. Ale ja tam wolę pić procenty, skoro one są niskie w Gringocie, to niech w butelce będą wysokie.
- Ach wybacz za te haniebną pomyłkę! - Odparłem teatralnie podnosząc ręce. To nie będzie dla nikogo szok, że niuanse jak wymowa whisky, będą dla mnie totalnie obojętne. Kolejny łyk doprowadził do stanu pustki w szklance. Zawiodłem się, że od razu nikt nie przyszedł, żeby mi dolać. Wiadomo, nie ten bar i tak dalej, ale to oznaczało konieczność pofatygowania się do lady. Uznałem, że najpierw jej odpowiem na pytanie co do dnia, a potem pójdę po kolejne trunki dla nas.
- Powiem Ci, że twoja praca jest totalnie dla mnie abstrakcyjna. Wiesz, Ty tu ich przypinasz i inne cuda. Ja to bym podszedł, wymienił ich prawa, a na koniec sumiennie ostrzegł, że mogę użyć niewybaczalnych. - Żarty żartami, ale wydział duchów to jakieś cuda wianki. Łapanie morderców i wariatów wydawało mi się łatwiejsze. - Mój dzień? Sama widzisz, ś w i e t n y. - Ostatnie słowo nawet przeliterowałem, a potem szybko wstałem i poszedłem po kolejne szklanki. Zamówiłem po jednej, ona jeszcze nie skończyła swojej, a ja nie chce znowu być na komisariacie mugoli. Wróciłem z whisky do stolika i jedną szklankę postawiłem przed nią. "Pilnuj, żebym się nie upiła", ta na pewno mi się to uda. Jak raz jej powiedziałem, że może to koniec tego dobrego to o mało nie dostałem w twarz. A może to było na odwrót...
- Merlinie, to na komisariacie było świetne! Facet totalnie myślał, że uciekliśmy z oddziału zamkniętego. "Dlaczego Pan leżał na ziemi I trzymał się poręczy?", "PANIE WŁADZO, PAN NIE ROZUMIE, MNĄ WIATR TAK BUJNĄŁ". - naśladowałem moja rozmowę z policjantem - Nie wiem, jak to pamiętam, ale nie żałuję niczego. - To było świetne wyjście. Co prawda skończyło się awaryjnym teleportowaniem i niemałym stresem, ale wspomnienia są. Niepotrzebnie wcześniej oglądaliśmy "Taksówkarza", za bardzo się wczułem w życie na krawędzi.
Tym razem wziąłem mniejszego łyka whisky, smak nie był rewelacyjny, ale nic innego nie miałem. Siedziałem chwilę po prostu uśmiechnięty. Byłem pewien, że następny dzień będzie zjazdem emocjonalnym, jednak uznałem że wykorzystam chwilę.
- Myślisz, że będzie jakaś muzyka? Mam ochotę dzisiaj na jakieś tańce w parach. - Ja wiem, że mój talent onieśmiela, ale serio liczyłem, że się zgodzi.
Saiorse McSweeney
Saiorse McSweeney
Neutralni
▲ 29.10.20 2:13 | Re: Chwiejący się stolik
24.07.78

Bardziej od wymowy trunku, chodziło o jego pochodzenie. Istniało bowiem whisky i whiskey, przy czym tego pierwszego, Sai, jako rodowita Irlandka nie mogła wziąć do ust. A przynajmniej tak twierdził jej ojciec, a ona bardziej znajdowała w tym powód do żartów.
Wiadomo, w świętej racji ojca Sai istniało przekonanie, że jego córka, nie może i nie powinna wielu rzeczy brać do ust, nieważne ile miałaby lat, ale zapewne spytany w pierwszej kolejności wymieniłby: niemieckie piwo, angielski pudding i szkocką whisky. Wszystkie te rzeczy były jego zdaniem lepszy, jeśli wyprodukowane były pod irlandzką flagą.
Ona też nie miała tego problemu, co on — wciąż w jej szklance mienił się złoty trunek, chociaż jego naczynie stało już puste na stole. Ostatecznie jednak nie musiał wstawać, Sai nie przebywała tu znów tak często, ale może można było odesłać szklanki razem z pieniędzmi i dostać to samo? Czy tak to nie działało? Mogłaby się rozejrzeć i sprawdzić, ale wtedy on poruszył temat pracy.
Już czuła lekkie wypieki na policzkach, które rosły z każdym kolejnym łykiem alkoholu, a fakt, że miała zaraz opowiedzieć mu o czymś, co w zasadzie było dla niej niesamowicie ciekawe, sprawiało, że krew szybciej krążyła w jej żyłach, a i alkohol więc podróżował w niej szybciej.
Niebieskie oczy błysnęły wesoło, gdy stwierdził, że on wymieniłby duchom ich prawa.
Wyciągnęła dłonie przed siebie, jakby się poddawała, a dodatkowo gotowa była zakuć się w magiczne kajdanki.
- Na nich twoje sztuczki by nie działały. Ani zaklęcia kajdanek, ani twój urok osobisty. - Z wyciągniętych dłoni, zrobiła serduszko, które podniosła do prawego oka, żeby na niego przez nie spojrzeć. - Nooo dobra... może trochę ten urok. Ale koniecznie musiałbyś mieć tę koszulę na sobie! - Zaśmiała się i chociaż przecież sama dopiero co mówiła, że nie powinna tyle pić, to pociągnęła znów ze swojej szklaneczki, ze zdziwieniem zauważając, że jest już pusta. Czy to ona wszystko wypiła, czy może jednak coś rozlała?
Oczywiście w lekko szumiącej głowie, teraz nagle wydawało jej się, że wszystko jest w porządku i wcale nie jest leciutko wstawiona. Musiała dopić swój alkohol, kiedy on poszedł po kolejną kolejkę, zgodnie z umową tym razem płacąc za ich drinki. Gdyby wspomniał o tym, że mało nie dostał w twarz, to zaraz by go naprostowała: Saiorse McSweeney nie bije! No może czasem, go trąci w ramię, czy szturchnie w bok, ale to jeszcze nie przemoc! No i mogłaby wytargać za uszy, ale teraz nie miała do tego głowy, bo rzeczywiście nagle cała sprawa z mugolską policją wydała jej się niezwykle zabawna, chociaż bywała taka tylko po alkoholu.
- Dziwisz mu się, że tak myślał?! A kto mu powiedział, że jedziemy do Cork na miesięczny? - Zamilkła na moment. - A nie... to byłam ja. Ale ja też niczego nie żałuje, chociaż bałam się przez moment, że przyjdzie nam spędzić noc w celi z wiaderkiem zamiast kibelka. - Pokręciła głową, jakoś tak odruchowo sięgając po swoją szklaneczkę. - I pamiętaj! nie pozwól mi się dziś upić! - Musiało brzmieć to ironicznie, gdy zapiła te słowa alkoholem.
Na kolejne jego słowa zmarszczyła brwi, ale nie przestała się uśmiechać.
- Chcesz tańczyć? - Odrzuciła połowę jasnych włosów na plecy. - Spróbujemy coś załatwić? - I tak następna była jej kolej, tak Szyszka miała pić dzisiaj mało, więc podniosła się od stolika, i zadziwiająco prosto ruszyła do baru, gdzie zamówiła kolejne dwie szklaneczki, chociaż jeszcze nie opróżnili poprzednich (kto by jednak chodził dwa razy), a potem porozmawiała jeszcze chwilę z barmanem. Musiała co prawda wspinać się na palce, bo ledwo wysięgała zza ladę, ale i tak raz po raz, entuzjastycznie kiwała głową, żeby wreszcie wrócić do chybotliwego stolika.
- Tom mówi, że da się załatwić, zaraz powinien coś puścić. - Musiała dać barmanowi co prawda kilka sykli za fatygę, ale dla niego to w zasadzie żadna różnica. Muzyka i tak grała wieczorami, kiedy większość gości już sobie popiła, a że miał zacząć wcześniej? Cóż... kilka monet więcej do sakiewki.
Postawiła dwie szklanki na stole. - Ale nie wiem, jaki będziesz mieć wpływ na repertuar.


Ostatnio zmieniony przez Saiorse McSweeney dnia 02.11.20 18:36, w całości zmieniany 1 raz
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 29.10.20 21:20 | Re: Chwiejący się stolik
24.07.78

Zaklęcia kajdanek brzmią dla mnie jednoznacznie. Może to jakieś moje spaczenie, że nawet tu widzę erotykę, ale szybko przestałem o tym myśleć. Jeszcze jakieś odruchy zawodowe by weszły do akcji, a moje początkujące PTSD to nienajlepsza rzecz na urozmaicenie wieczoru.
- Oj słuchaj każda mi powtarza, jaki to ja mam urok osobisty- powiedziałem śmiejąc się równocześnie z tego jej luneto-serca. Baba niby dwadzieścia pięć lat, a tu takie rzeczy. Nie to, żebym oceniał, bo ja sam ze swoim stopniem odpowiedzialności to mogę się wypchać. Koledzy mają jakieś żony, dzieci, wpadki i pożyczki. A ja mam sowę nazwaną po drinku, który piłem na Hawajach. No, a żeby pić alkohol to trzeba być dorosłym, więc wszystko się zgadza. Co nie zmienia faktu, że gdyby mi jakaś baba przyniosła dzieciaka i, że mój, to wyjeżdżam w Alpy. Podobno czarodzieje w Szwajcarii mają święty spokój i fajne widoki. Co prawda tego ich dialektu to ja nie znam, ale przyspieszony kurs i wszystko będzie grało. Wyrwałem się z zamyślenia i odpowiedziałem jej chyba trochę po czasie. - Śmiej się śmiej, ale niejedna mi już powiedziała, że mam urok martwej dżdżownicy. - Powiedziałem udając dumę. Wskazałem na swoją twarz i dodałem. - No, ale nie można ich winić za to uwielbienie mnie, w końcu mam twarz niczym by mnie sam Merlin stworzył. - Zawartość drugiej szklanki się niepokojąco zmniejszała, im więcej się śmiałem, tym mniej czułem gorycz spływającej mi po gardle substancji. Chociaż nigdy mi ten smak nie przeszkadza. Alkohol nie musi (choć powinien) być smaczny, gdyby był drogi to może bym zwracał na sensacje smakowe. Ale to dziurawy kocioł, nie zdziwiłbym się, gdyby na zapleczu robili te alkohole.
- Ty wiesz, jak ja się bałem, że będę mieć przejebane w biurze? Przecież, gdyby Rudolf się dowiedział, że jego aurorzy są łapani za nieprawidłowe zachowanie... No, ale dobrze, że zacząłem mówić z włoskim akcentem to chyba nas wzięli za pijanych turystów. A może za wariatów. - I takim sposobem wraz z skończeniem mówienia, zawartość szklanki też przepadła. Jeden duży łyk, bo mi aż w gardle zaschło i koniec balu. W tym samym momencie Sai przyjęła swoją dawkę procentów przypominając mi, żebym jej pilnował. JA miałem kogokolwiek pilnować, śmieszna sprawa. Zawsze słyszałem "Pilnujcie Antoniusa, żeby się nie upił", "Aurelianko, patrz czy brat nie przesadza z winem, idziemy na imieniny!", albo moje ulubione "Synu, co Ty robisz?!". Stary zawsze wtedy macha łapami, jakby miał atak padaczki, a potem na następne kilka miesięcy zapomina, że istnieje. Dobry deal, widzimy się na święta, urodziny i ewentualnie na pogrzebach.
No i Saiorse poszła załatwiać nam muzykę. Już zacząłem tańczyć w miejscu, żeby się rozgrzać, w sumie to bardziej podskakiwałem, ale to bez różnicy I tak wyglądałam, jak idiota. No, ale co poradzę, że wyjątkowo miałem ochotę na zabawy i podrygi. Moja droga, jasnowłosa przyjaciółka, wróciła nie dość, że z dobrymi wiadomościami. Ale także ze szklankami! I tyle by było z pilnowania jej trzeźwości.
- Aj nie ważne jaki repertuar, grunt żeby dało się pójść w tany. - Machnąłem lekceważąco ręką i wziąłem już trzecią whiskey. Po chwili można było usłyszeć ścierający się gramofon i zaraz po tym muzykę typu pop. Było to coś sprzed conajmniej piętnastu lat. Ten typ piosenki, co jak masz dziewięć lat to do niej tańczysz i znasz cały tekst, niczym hymn. A po kilku latach się dowiadujesz, że to nie było "to know you" tylko "do you", a Ty nadal możesz się do tej pieśni utożsamiać. Wziąłem dużego łyka trunku, wstałem i podałem jej rękę, żeby do mnie dołączyła. Zaprowadziłem nas niedaleko stolika, żeby widzieć szklanki i, czy ich nikt nie kradnie. Muzyka coraz bardziej przyspieszała, a ja już ją wziąłem w obroty. Kiedyś próbowałem się nauczyć tanga, ale nic z tego nie wyszło, kurs tańca mugolskiego nie był dla mnie. Ale sekwencja obrotów, kroków dostawnych i ruchów z serii przeplatanka, nigdy nie za mało. Ja nie wiem co to była za wersja, ale te "rozkrecone miotły" czy jak się zespół nazywał, trochę przesadził. Z końcem piosenki musiałem złapać oddech, bo to był naprawdę energetyczny taniec.
- I jak? Tańczę, jak wyglądam, co nie? - Zaśmiałem się. Dawka niepewności siebie musi być.
Saiorse McSweeney
Saiorse McSweeney
Neutralni
▲ 03.11.20 15:48 | Re: Chwiejący się stolik
Tak to właśnie było ich zachowywanie umiaru i zachowywanie się jak dorośli czarodzieje. Ale co zrobić, kiedy i towarzystwo było dobre, a i był dzień odpowiedni do picia alkoholu. Nie należało się bowiem kłócić ze stwierdzeniem, że w niektóre dni po prostu mogło się wypić więcej, a w niektóre już po pierwszych kilku łykach miało się dość.
Dziś nie! Dziś pomimo gorących i rumianych jak bułeczki, wypieków na policzkach zdecydowanie nie podda się tak szybko.
Muzyka wybrana przez barmana może nie do końca była w jej typie, ale w żadnym razie nie była zła. To był ten rodzaj szczególnej przyjemności, który unosił nas wciąż w pijackim amoku, ale nie zwalał z nóg. Unosił nogi do tańca, a nie je plątał.
Ramiona to inna sprawa — Sai bowiem nieco niezgrabnie, ale w zasadzie z wrodzonym sobie chyba urokiem próbowała robić węgorza. W dość jasnym skądinąd przecież położeniu rozłożyła ramiona i poruszała od palców, ku ramionom ruchem falowanym, poruszała głową śmiesznie na boki, a potem ten cudowny ruch fal przechodził na drugie ramię, kończąc na dłoni, podczas gdy palce tej dłoni, machnęły na Antka, jakby przywoływała go do siebie.
Ok… czyli może jednak odrobinkę za dużo wypiła. Tylko ciut zbyt wiele, więc jeszcze ciut więcej mogła, prawda? To logiczne. Nic jej nie ograniczało! No kto by spróbował!
Obróciła się więc wokół własnej osi, jedną dłoń wplatając we własne włosy, a drugą, która na moment stała się mikrofonem, przyłożyła do ust, wyśpiewując kolejne słowa tekstu.
Cóż… Antek musiał być geniuszem, skoro wpadł na pomysł z tańcem, bo ona bawiła się wyśmienicie. Na moment zatrzymała się w dzikim tańcu, zatrzymała tę karuzelę zabawy i śmiechu. Szkoda, że świat w dalszym ciągu wirował. Ale, kto?! Ona nie da rady?!
Ze śmiechem na ustach, złapała Antkową dłoń i pociągnęła (jego całego, nie tylko jego dłoń) do stolika na krótką chwilę, gdzie wciąż stały szklaneczki.
- No muszę przyznać, że jeśli kiedyś znów odbędzie się konkurs na najdłuższy taniec lub najbardziej efektowny, to biorę nie tylko te ruchy, ale i tę twarz ze sobą. - Machnęła dłonią, ruchem okrężnym na wysokości jego buzi, a potem odwróciła się wybitnie z siebie zadowolona do ich stoliczka, żeby się napić. - Albo! Albo! - Wydawało się, jakby nagle całe olśnienie Merlina spłynęło na nią, a ona miała szczęście teraz dostrzec tę mądrość i błogosławieństwo. - Albo! - Powtórzyła raz jeszcze. - Powinniśmy teraz znaleźć jezioro. Myślisz, że jezioro łabędzie daje ci moc tańczenia w wodzie? - Bo wstawiona Szyszka, która nie dalej niż trzy kwadranse temu stawiała zaciekły opór alkoholizacji, teraz pełna była szalonych pomysłów. - Proszę… Proszę… chodźmy… - Chciała powiedzieć dokąd, ale w zasadzie, nie miała pojęcia, gdzie są w pobliżu jeziora, więc na moment jej energia przygasła. Nie, że posmutniała, ale jeśli Antek był, chociaż odrobinę rozsądniejszy w towarzystwie, to był to idealny moment, żeby jej wyperswadować pływanie gdziekolwiek.
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 05.11.20 1:21 | Re: Chwiejący się stolik
Nasze tańce przyćmiły wszystkich czarodziejów szpanujących na fałszywo-złote sygnety oraz wszystkie czarownice w białych kozakach do kolan. Ruchy Saiorse można by porównać do węgorza, albo jakiegoś zaskrońca. Ja to bardziej jak smok walijski. Cudem nie spaliłem całego przybytku.
Bawiłem się świetnie, muzyka całkowicie mną zawładnęła I nie myślałem o niczym. Byłem maksymalnie skupiony, aby ruchy były w rytm piosenki. Z niektórymi refrenami śpiewałem, z innymi skakałem. Włosy miałem na twarzy, ale zamiast je poprawić wolałem trzymać niewidzialny mikrofon. Wraz z końcem piosenki Sai zawlokła mnie do stolika, gdzie dopiłem swoją szklankę. Ja jeszcze nie byłem pijany, ale blondynka to wypiła więcej, niż ustawa przewidziała. Było mi miło, gdy mówiła że na konkursy taneczne to bierze mnie. Takie rzeczy podbudowują człowieka, kiedy przez całe życie połowa wyborów jest krytykowana.
- Słońce ja bez Ciebie na żadne tańce nie idę. Zarezerwuj dla mnie jeden na twoim ślubie, pan młody padnie jak zobaczy, to no - tu już mi zabrakło słów więc chwilę machałem palcem wskazującym między mną, a nią. Dopiero po dziesiątym takim okrążeniu przypomniałem sobie. - To co nas łączy, gdy gramofon gra. O! - Saiorse zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć. Dlatego też, gdy usłyszałem o Jeziorze Łabędzim, to myślałem, że popłacze się. Po chwili jednak okazało się, że plany pływania (zapewne w Tamizie) nie były żartem, a moja przyjaciółka prawie już tam wskakiwala. Niestety ja nie byłem na tyle pijany, żeby pluskanie się w brudnej jak kanał wodzie, mnie przekonało. Pozatym utopić się akurat nie chciałem.
Wiedziałem jednak, że trzeba będzie dać jej coś w zamian. Jak dziecku zabierasz lizaka to dajesz marchewkę i liczysz, że się nie zorientuje. To samo chciałem zrobić, wcisnąć jej coś co nas nie zabije, jak nocne pływanie.
- Jezioro zamknięte, ale co Ty na to żebyśmy poszli do Hyde Parku? Jest tam takie zajebiste drzewo, ale takie, że to szok. - Jezioro, kurwa, zamknięte. Antonius Octavianus, zlotousty człowiek. Nie będę kłamać, korciło mnie to jezioro. Po tańcu i siedzeniu w barze pełnym ludzi, fajnie by się tak orzeźwić. Ale ja nie byłem na tyle głupi, żeby załatwić sobie hipotermię. Pozatym szybko wymyśliłem dobre zastępstwo. Znałem Sai i liczyłem, że da się przekonać wizja pobytu w najciekawszym parku londyńskim. Kupilibyśmy butelkę od barmana, pewnie za dwukrotna cenę, ale byłem gotowy na takie poświęcenie, położylibyśmy się pod drzewem. Ja już miałem gotowy plan w głowie. W przeciągu pięciu minut byśmy się teleportowali, a w kolejne dziesięć bym już pił pod drzewem. Jedynie zostało czekać na zgodę szefowej.
- Zaufaj mi, będzie super. Czy ja kiedyś miałem zły pomysł? - No nie licząc tego, jak uparłem się, że metro nas zaprowadzi do Irlandii. No i tego, gdy totalnie na bani zaoferowałem barmance w mugolskim pubie, że zapłacę w naturze. Niezapominając, jak wraz z Sai wysyłaliśmy w nocy listy do jakiś moich pseudo byłych. To ja mam zawsze dobre pomysły. Geniusz sam w sobie, biuro aurorskie potwierdzi.
- Chyba, że jesteś nudna i już wracamy do domów. Jak tak to ok. - Podpuściłem ją i położyłem głowę na jej ramieniu. - W końcu sama wiesz, najlepiej to się spędza noce samemu. - Mówiłem udając smutnego. Mam świadomość, że bywam okropny, ale ja to robiłem dla nas!
Saiorse McSweeney
Saiorse McSweeney
Neutralni
▲ 09.11.20 14:56 | Re: Chwiejący się stolik
Sai nigdy nie myślała o sobie jako o sobie, która czeka piękny ślub. Chociaż nigdy, to wydaje się być, zdecydowanie za duże słowo. Od bardzo dawna nie miała nic takiego w planach. To nawet nie tak, że nie wierzyła w wielką miłość. Sądziła jednak, że przytrafia się ona raz w życiu, a jej już minęła. Jak miała na imię? To już nieważne. Pewne myśli warto zatrzymać gdzieś głęboko w sobie, bo przecież nic w tej chwili nie było ważne. Ważne było to, że on teraz zaoferował się, że zatańczy na jej ślubie.
Złączyła obie dłonie, jakby sama sobie gratulowała i wydała z siebie przeciągłe awwwwwwwwwww. Zrobiło jej się miło, że Antek naprawdę sądził, że czeka ją jeszcze ślub.
- Antoś… Wisz co si powiem? - Czknęła i tak ją to rozbawiło, że nie mogla mu powiedzieć tego, co chciała. Gdy wreszcie się uspokoiła, miała pijane spojrzenie, ale na tyle przytomności umysłu, żeby nie dopijać zawartości swojej szklanki. Była w stanie idealnym — tym który pozwalał jej na jeszcze większe kochanie świata, ale nie zwrócenie komuś na buty. - Jesteś bardzo w porządku! Żebyś wiedział! Żebyś wiedział, że wezmę ślub kiedyś, żeby tam zatańczyć z tobą! - Postanowiła hardo, chociaż w pobliżu bardziej była ujemna liczba chętnych na zostanie jej czarodziejem do wzięcia, aniżeli potencjalny narzeczony.
Na moment również zapomniała o planie z jeziorem, ale fakt, że ktoś je zamknął, wydał jej się okrutnie chamski. No bo jak to?! Jak to kurcze na białą brodę Merlina, ktoś mógł chcieć zamknąć jezioro?! To łamanie podstawowych praw pijanych czarodziejów! Nie godzi się!
- A do której czynne? - Spytała, chociaż znów zaraz jej się zapomniało, o co właściwie pytała i, czy to już bar zamykają, czy oni mają sobie już pójść?! No, ale ostrzegała! Ostrzegała i prosiła, że ma jej nie pozwolić pić! I teraz tak to się kończy.
Cierp Antonius, bo sam na siebie sprowadziłeś tego jeźdźca apokalipsy Saiorse McSweeney, królową trunków w ilości dwie szklanki! Wszystko, co w zasięgu jej rozmytego wzroku to jej królestwo!
- Hyde Park? Dobrze! Tam też jest jezioro. - Stwierdziła, rozglądając się za swoją kurtką, a zaraz potem znów patrząc na niego i posyłając mu nieco za mocno oczko. - I zajebiste drzewo. - No co za szalone pomysły miał ten kręconowłosy, ale nie będzie się kłócić! Może być i zajebiste drzewo, skoro tak bardzo chciał wyjść.
To nic, że Szyszka była pomysłodawczynią całego zajścia. Pamięć miała dobrą, ale krótką.
Ale na jego pytanie, że miewa złe pomysły, praktycznie się oburzyła. - Ty masz zajebiste pomysły! - Powiedziała z przekonaniem i już zapomniała o płaszczyku, bo ruszyła do baru. To nic, że miała nie pić. Teraz potrzebowali czegoś na wynos i do tego szklankę wody, żeby teraz za szybko nie zachciało jej się pić.
- Anteee! Antonius chooodź! - Wcale nie stał daleko, więc nie musiała krzyczeć. - Co pijemy? - Pytanie rzecz jasna miało się do trunku na wynos, a chociaż Sai galeonami nie śmierdziała, to już nie bardzo ją to teraz obchodziło. Bawiła się wyśmienicie i nawet gotowa była wysłać wyjce do jego wszystkich potencjalnych byłych czy niedoszłych, z opierdzielem i prośbą o zwrot bokserek w znicze. - a ogólnie to może i jestem nudna! Ale! Ale przynajmniej nie śpię w skarpetkach. - Na samą myśl zmarszczyła brwi, jakby takie wynaturzenie było gorsze od czarnej magii. - Przecież to uciska stopy!
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 13.11.20 0:33 | Re: Chwiejący się stolik
wątek kontynuowany TUTAJ
Severus Snape
Severus Snape
Neutralni
▲ 28.11.20 14:08 | Re: Chwiejący się stolik
27 lipca '78


Severus czuł się zmęczony całą tą dorosłością. Miał już powoli dość samodzielnego opłacania rachunków i robienia zakupów, a przecież Hogwart opuścił niedawno. Nie przypuszczał, że tak szybko będzie chciał tam wrócić! Mieszkanie na Spinner’s End dostał po rodzicach, było całkiem duże i - w jego mniemaniu przynajmniej - dość ładne, a wystarczyło parę zaklęć i trochę czasu spędzonego na sprzątaniu, żeby doprowadzić je do naprawdę dobrego stanu. Mimo wszystko jednak żałował, że rodzice postanowili wyjechać i zostawić mu to mieszkanie do użytku; i to już nawet nie chodziło o to, że jakoś bardzo tęsknił (za mamą może i tak, ale ojca nieobecność cieszyła go znacznie bardziej, niż to, kiedy był w pobliżu), ale naprawdę mieszkanie samemu okazało się być znacznie większym wyczynem, niż przypuszczał. Zwykle wracając z pracy marzył tylko o tym, żeby położyć się spać, ewentualnie przez chwilę poważyć eliksiry przed zaśnięciem, ale niestety w życiu było znacznie więcej czynności, które trzeba było wykonać przed pójściem do łóżka i zakopaniem się w kołderkę.
Tego dnia - właściwie bardziej pod wieczór - postanowił pójść po pracy do Dziurawego Kotła. Niby nie był wielkim fanem alkoholi, ale raz na jakiś czas zdarzało mu się wpaść na piwo czy szklaneczkę Ognistej. Tym razem postawił na piwo, bo nie miał ochoty się jakoś bardzo ubąblować, więc zamówił sobie kufel ciemnego piwa i zasiadł z nim przy jakimś niepewnie wyglądającym stoliku. Przywiodło go tam to, że znajdował się trochę na uboczu, a Snape niekoniecznie chciał rzucać się w oczy od samego wejścia. Skrzyżował nogi pod stolikiem i napił się trochę, podwijając rękawy swojej czarnej koszuli. Zwykle chodził w ciemnych ubraniach, więc nikt kto go kojarzył nie powinien być zdziwiony, że w środku lata siedzi w knajpie ubrany w czarną koszulę… Jeśli ktoś go jednak nie znał mógł wziąć go za wariata, to fakt.
Sponsored content
▲ | Re: Chwiejący się stolik