:: Offtop :: Dwór Venitius, Larkhill
Katherine Venitius
Katherine Venitius
▲ 16.11.20 16:15 | Salon z widokiem na boisko.
Przestronne pomieszczenie, w którego centralnej części znajduje się ogromny dywan. Fantazyjne roślinne wzory splatają się ornamentami przywodzącymi na myśl Bliski Wschód, a to wszystko w złoto-zielonej tonacji. Szeroka, obita skórą sofa stoi pod wschodnią ścianą, idealnie naprzeciwko kominka. Na samej sofie leży puszyste owcze futro zaś niedaleko znajdują się kunsztowny stolik z szachownicą, komoda ze srebrnymi uchwytami oraz wielki, drewniano-srebrny globus. Biblioteczka w rogu jest zapełniona książkami wszelkiej maści, chronionymi oszklonymi drzwiczkami, a cała północna ściana jest zajęta jedynie przez strzeliste okna ozdobione witrażami w górnych częściach. Zielone, ciężki zasłony spływają do samego parkietu.
Za oknem rozpościera się spora połać terenu, którego część została przerobiona na boisko do quidditcha na potrzeby treningowe, tak więc darowano sobie elementy trybun.


~*~

26.08.2020

Lubiła lato, szczególnie w dni takie jak ten. Wiatr się uspokoił i jedynie lekko kołysał gałęziami, po niebie sunęły leniwie drobne chmurki przypominające skrawki waty cukrowej zwiedzającej świat z lotu ptaka. Było ciepło, choć nie upalnie i nawet te zimne mury jej nowego domu nie wydawały się być takie złe. Na samym początku nie mogła się odnaleźć i nadal budziła się rano zdezorientowana nie zobaczywszy swojego pokoju z rodzinnego gniazda. Powoli zapamiętywała gdzie czego szukać, w którą stronę do jadalni i gdzie dokładnie jest tylne wyjście, gdy chciała wypuścić swoje kolczaste maluchy na małe harce na kocu. Stopniowo przemycała swoje rzeczy do różnych zakamarków dworu – tu jakaś figurka w kształcie jeża, gdzie indziej kryształowa kula, kolorowa chustka wisząca gdzieś w holu, którą zapomniała stamtąd zabrać i powoli, acz sukcesywnie stawała się częścią wystroju. Chciała urozmaicić wnętrza wręcz ukradkiem, gdy jedynie skrzaty mogły ja przyuważyć, ale o dziwo nie sabotowały jej wysiłków. Sama na miejscu Korbu pewnie nie chciałaby z dnia na dzień ocknąć się we własnym domu, który nagle diametralnie się zmienia, więc pozostało jej liczyć, że albo zorientuje się po paru miesiącach, albo już zauważył i najwyraźniej wszystko mu jedno. Obie wersje brzmiały racjonalnie.
Przeniosła się ze swoimi pupilami do środka, gdzie swobodnie mogły się gonić dookoła dywanu, na którym obecnie Kath bezpardonowo wysypała masę zabawek – tuneliki, piłeczki, pluszaki, kawałki szmatek, co tylko jeżowa dusza mogła zapragnąć. Ona sama przysiadła na szerokim kamiennym parapecie, uprzednio wykładając go baranim futrem z sofy. Póki co najbardziej lubiła mościć się właśnie w pobliżu źródeł światła, bo sama w sobie posiadłość nadal ją trochę przytłaczała i w wielu miejscach było po prostu zbyt ciemno dopóki człowiek nie użył Lumos Maxima. Widziała w tym urok i na przykład wieczorami uważała to za naprawdę klimatyczny aspekt dworu Venitius, jednakże nadal ciągnęło ją do ciepła i światła, które najwyraźniej łączyła z namiastką domowej atmosfery. Dobre i tyle.
Otworzyła książkę, którą ostatnio podczytywała, gdy nikt jej nie widział. Wolała, aby nikt, a szczególnie Korbu nie wiedział, że jego świeżo upieczona żona podczytuje romanse dla samotnych kobiet, patrząc po niektórych opisach i szczegółach. Oduczyła się już czerwienić niczym dorodny burak, gdy sporadycznie prawie zostawała przyłapana, przez co nawet jej wymówki brzmiało autentyczniej, ale wolała na zimne dmuchać i wybadała wcześniej, że nigdzie nie widziała Venitiusa. Profilaktycznie jeszcze nasłuchiwała, choć nie było to łatwe, gdy Angel i Nesis turlali po drewnianej podłodze co tylko się da – łącznie z tym, czego się nie da. Schowała się dodatkowo za jedną z ciężkich zasłon i korzystając ze światła słonecznego wróciła do lektury, podgryzając w skupieniu drewnianą zakładkę z wypalonym wzorem żaglowca.
Nagle kątem oka wyłapała jakiś ruch za oknem. W pierwszej chwili pomyślała, że jakiś ptak przeleciał gdzieś w pobliżu, więc wróciła do ostatniego akapitu. Znowu ruch. Tym razem już nawet odruchowo spojrzała w bok i zaczęła szukać energicznego delikwenta. Z początku nie mogła niczego zlokalizować i miała wrażenie, że albo jej się przywidziało, albo pierzasty podróżnik już zdążył zbiec z miejsca zbrodni, ale wtedy zmarszczyła brwi, przymrużyła oczy i przyjrzała się bliżej boisku. Nie mogło być pomyłki, dałaby sobie obciąć swoje ukochane rude włosy, że między obręczami śmiga Korbu. Była w stanie go rozpoznać bez większego problemu, z resztą kto inny mógł to być? Mimo to daleko jej było do chlubnego tytułu Sokolego Oka, więc zaczęła się rozglądać za czymś, co by jej pomogło w obserwacji, na przykład za lornetką. Zamknęła uprzednio książkę, przykryła futrem i już chciała zawołać jednego ze skrzatów domowych, gdy na stoliku obok zauważyła – a jakże – lornetkę. Cały czas tu leżała? Nie przypominała sobie, aby ją zauważyła wcześniej, założyła więc, że te maluchy faktycznie działają zanim sprecyzuje się swój zamysł. Aż strach myśleć o zbereźnych rzeczach.
Chwyciła narzędzie rasowego podglądacza i wróciła na swój parapet, zamieniając się w ognisty monitoring.

@Korbu Venitius
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 18.11.20 12:07 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Korbu jako osoba dość szczera i bezpośrednia raczej nie był najlepszy w ukrywaniu czegokolwiek, zazwyczaj więc darował sobie skrywanie informacji i na każde ewentualne pytanie swej żony odpowiadał w miarę zgodnie z prawdą. Ba, niezależnie od tego kto by go o coś nie pytał, to raczej nie zwodził go i po prostu wybierał jedną z trzech opcji - odpowiadał bez krzty kłamstwa, ignorował bądź kazał komuś spieprzać. Była jednak pewna rzecz do której nie przyznałby się zbyt chętnie nawet przed samym sobą. Czego by nie mówił, jak bardzo by się nie wypierał, cholernie brakowało mu Quidditcha.
Nic więc dziwnego że korzystając z wolnej chwili i tego że nigdzie w pobliżu nie było widać Katherine, postanowił wybrać się na boisko które z jakiegoś przypadkowego zupełnie powodu znalazło się pośród wyposażenia jego dworku. Sam nie wiedział co właściwie do cholery tu robił - i tak nie miał z kim grać. Nie było sensu by wsiadał na miotłę - a przynajmniej tak wmawiał sobie przez krótką chwilę. Potrzebował tylko momentu by potrzeba zwyciężyła i już moment później wypuścił tłuczki a on sam był w powietrzu. W swoim własnym świecie. Poczuł po raz kolejny ten specyficzny rodzaj lekkości który odczuwał za każdym razem gdy odrywał się od ziemi, a jego wyobraźnia zaczęła działać. Wyrzucił kafla w powietrze i wystrzelił po niego, a puste boisko tak jakby zniknęło. Oczami wyobraźni widział bowiem zupełnie coś innego. W jego głowie dookoła roiło się od ludzi z bliżej niezdefiniowanej przeciwnej drużyny. W jego stronę poleciał jeden z tłuczków, a on udając że tak naprawdę posłał go w niego jakiś pałkarz, zrobił sprawny zwód i w trakcie wykonał potężny zamach, przerzucając piłkę idealnie przez środkową pętlę. Przywołał w głowie twarz obrońcy którego spotkał w finale mistrzostw świata i to jego piękne zaskoczenie gdy po raz kolejny punktował. I po raz kolejny. I jeszcze raz. Niepowstrzymany, niemożliwy do zatrzymania. Potwór. Latał po całym boisku wykonując coraz bardziej ryzykowne akrobacje i coraz bardziej nieprawdopodobne rzuty. Gdzieś tam czuł że się zastał przez brak faktycznej rywalizacji, mimo wszystko jednak zdawał sobie sprawę z tego że przez fakt że w wolnych chwilach dalej sobie polata, dalej jest na poziomie przekraczającym ludzkie pojęcie. Najlepszy. Przez kilka chwil nawet całkiem dobrze się bawił, a gdyby ktoś teraz miał możliwość przyjrzenia mu się z bliska zauważył by na jego twarzy coś na kształt szerokiego uśmiechu - ta gra mimo wszystko sprawiała mu dużo radości.
A raczej sprawiałaby, gdyby nie fakt że w życiu nie spotkał gracza który miałby potencjał by go przewyższyć.
To trochę ostudziło jego zapał - ta beznadzieja, ta obrzydliwa świadomość że gracze Quidditcha są na tak żałosnym poziomie, że jedynym kto może go pokonać jest on sam. Świadomość że nigdy nie znajdzie tego czego szuka. Wciąż latał sobie z kaflem od jednego końca boiska do drugiego, wykonując akrobacje powietrze w celu unikania tłuczków ale trochę stracił werwę. Jego rzuty stały się zdecydowanie bardziej niedbałe, wykonywane na odwal się, jednakże pomimo tego i sporego dystansu z jakiego je oddawał - trafiał. Za każdym razem trafiał. Brak obrońcy odbierał sens tej grze jeszcze bardziej. W końcu ustalił że jego forma wciąż jest zbyt dobra, szczególnie odkąd przestał podróżować i zaczął ponownie ćwiczyć, wyłapał więc tłuczki i schował piłki. Życie jednak było beznadziejne. Nikt nie potrafił go zatrzymać, a w sumie pomimo tego że grał tu teraz sam ze sobą to szczerze mówiąc nie odczuł wielkiej różnicy. Czy nienadążające za nim osoby były materialne czy istniały tylko w jego wyobraźni - zawsze wychodziło ostatecznie na to samo. Wylądował. Tak bardzo jak przez chwilę dobrze się bawił, tak teraz zepsuł sobie humor jeszcze bardziej. Uznał więc że rozejrzy się po dworze w poszukiwaniu jego drugiej połówki - może rudzielec będzie dobrym sposobem na wypełnienie jakoś tej pustki. Zresztą, jego świeżo upieczona żona wcale nie była taka zła, zawsze lepiej było spędzić czas w jej towarzystwie niż samemu albo co gorsza, w towarzystwie skrzatów. Zawsze coś, nie? Więc jak pomyślał tak zrobił i udał się na poszukiwania.
Katherine Venitius
Katherine Venitius
▲ 18.11.20 13:21 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Pierwszy raz widziała coś takiego i to zarówno w przypadku samego quidditcha jak i Korbu. Owszem, za każdym razem przypominała sobie, że przecież tak właściwie do nie zna, ale obserwując jak na chwilę zmienia się w zupełnie inną osobę straciła gdzieś to poczucie wyobcowania w nowym domu. Chwała tym skrzatom, że podsunęły jej tę lornetkę, bo ominęłaby ją kwintesencja tego, co właśnie rozgrywało się na boisku. Śledziła każdy ruch mężczyzny, momentami nie nadążając za tym co się właściwie działo wysoko w powietrzu. Ona sama nigdy nie nadawała się do sportu jakiejkolwiek maści, była drobna, wręcz wątła i za każdym razem mroziło jej krew w żyłach, gdy na meczach szkolnych ktoś z impetem uderzał o murawę albo obrywał tłuczkiem prosto w twarz. O nie, zdecydowanie się do tego nie nadawała, umarłaby młodo przy pierwszym niefortunnym upadku, czyli tak gdzieś w piątej minucie meczu. Jak gwiazdy pozwolą, a horoskop będzie nadzwyczajnie korzystny.
Gdy jej wzrok w końcu przyzwyczaił się do prędkości jaką rozwijał Korbu ciężko jej było uwierzyć, że to jednak emerytowany gracz. Według niej z powodzeniem mógłby nadal grać na światowym poziomie, chociaż żaden z niej ekspert. Podobno trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny i może jej wrażenia to jedna strona medalu, ale druga nieubłaganie przypominała, że z wiekiem się nie młodnieje, a nikt nie chciałby doświadczać własnego powolnego upadku. Lepiej pozostawić niedosyt niż zostać z niesmakiem i żalem.
Nagle ją coś uderzyło. Venitius naprawdę wyglądał na zadowolonego z życia. Aż zamrugała kilka razy i przycisnęła lornetkę bliżej twarzy, jakby miało to w jakiś sposób pomóc. Nie myliła się, on naprawdę tak po prostu, po ludzki się cieszył. Gdzieś w głowie czuła jak jej mózg momentami drętwieje nie bardzo wiedząc jak sobie poradzić z nową rzeczywistością. Ten gburowaty jegomość, który zdawał się mieć dwie ekspresje na krzyż przez co bardziej przypominał homunculusa niż istotę ludzką właśnie ukazywał człowieczeństwo w tak trywialny, a jednak … urokliwy sposób. Nawet jej się cieplej zrobiło na sercu, mimo że przecież nie byli ze sobą blisko. W miarę jednak jak kolejne minuty mijały następowała zmiana i ze spełnionego, pełnego pasji do sportu gracza Korbu zamieniał się w znudzonego, zirytowanego mężczyznę – takiego jakim go poznała i widziała codziennie. Ciepło zostało zastąpione lekkim uciskiem gdzieś w okolicy żołądka. To nie tak, że Katherine była jakoś wyjątkowo wrażliwa, nie płakała na co drugiej książce, a zdjęcia sierot nie wyzwalały fal współczucia, ale też nie była z lodu, ba, nawet nie stała blisko bycia godnej takiego określenia. Jej empatia była na tyle rozwinięta, że widok pasji walczącej o uwagę, acz obumierającej na jej oczach poruszał kilka strun we wnętrzu rudowłosej.
Zauważywszy, że jej mąż ląduje zerwała się z parapetu i szybko umknęła z potencjalnego pola widzenia, aby schować się za zasłoną. Odczekała moment i szybkim ruchem ręki zgarnęła książkę oraz futro z miejsca zbrodni. Grunt to pozbyć się śladów i dowodów swej winy, a miała dziwne przeczucie, że jej podglądanie nie byłoby specjalnie mile widziane. Rozejrzała się po pokoju i paroma susami doskoczyła do komody, aby w pierwszej lepszej szufladzie schować lornetkę. Jakieś papiery znajdujące się w środku nie świadczyły o tym, że tam było jej miejsce, aczkolwiek liczyła, że pan tego domostwa nie zagląda w takie miejsca. Odetchnęła i odszukała wzrokiem swoje dwie kolczaste pociechy, w idealnym momencie, aby zorientować się, że patrzą na nią z nieukrywana konsternacją.
- Ani słowa, nawet pół sniffnięcia. Shhh. – powiedziała, przykładając palec wskazujący do ust. Wspomnienia z ostatniej godziny nie dawały jej spokoju, a dodatkowo przypomniały o rozmowie z Marianne. ”Myślę, że takim ludziom trzeba poświęcić uwagę, czas i mnóstwo cierpliwości. Pokazać im, że nie wszystko jest bez sensu.” Może miała rację? Może lepiej rozgryzła ten temat niż się Kath wydawało? Skubana. Uśmiechając się pod nosem po raz kolejny podziękowała siłom wyższym za spotkanie przyjaciółki na drodze życiowej. Podeszła do zwierzaków, pomiziała każdego z osobna i oba na raz, po czym udała się do swojego pokoju. Miała plan.
***
Skrzaty po raz kolejny udowodniły, że przodownicy pracy to ogromne niedopowiedzenie w ich przypadku. Siedziała obecnie na wielkim wzorzystym dywanie w salonie i musiała przyznać, że jest wygodniejszy od sofy, o parapecie nie wspominając. Dookoła walały się książki o quidditchu a tuż obok niej leżało małe pudełeczko z niebieską kokardką. Zerkała na nie co jakiś czas kątem oka, jakby bojąc się, że dostanie nóżek i zacznie uciekać albo Angel postanowi na nie nasrać. Tak po prostu grubiańsko rzecz ujmując, bo ten jeż definitywnie nie wypróżniał się w kulturalny sposób. Na szczęście nic takiego się nie działo, a ona mogła doczytywać pierwszy rozdział podręcznika dla żółtodziobów. Nie miał takiego tytułu, ale po wprowadzeniu już zauważyła do jakiego typu osób autor kieruje swoje dzieło. Gdzieś przed skrzyżowanymi nogami wiła się rolka pergaminu, na której Katherine postanowiła zapisywać zebrane do kupy informacje, licząc na to, że Angel lub Nesis nie postanowią jej w tym bardzo dosłownie pomóc. Jeszcze raz spojrzała kątem oka na pudełeczko. Kupiła te kajdanko-bransoletki na festiwalu i o ile wyglądały specyficznie to podobały jej się ich właściwości. Długo się zastanawiała komu sprezentować drugą do pary, ale postanowiła zaryzykować. I liczyć na to, że Korbu jej nie wyśmieje.

@Korbu Venitius
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 18.11.20 15:00 | Re: Salon z widokiem na boisko.
W końcu znalazł ją w salonie. Trochę mu zeszło na szukaniu. Co prawda doskonale wiedział że mógł zawołać skrzata który by doprowadził go do niej w tempie ekspresowym, uznał jednak że przejście się po swoich włościach dobrze mu zrobił, musiał bowiem jakoś odegnać nieprzyjemne myśli - jeszcze bez sensu warczałby na własną żonę i to w sumie za nic. To przecież nie jej wina że większość graczy Quidditcha nie nadawała się do niczego, prawda? Nie ona ich uczyła grać. A jeśli to faktycznie ona, to nawet wyjaśniałoby dlaczego wszyscy są tacy przeciętni i znalezienie godnego przeciwnika graniczy z cudem.
Kątem oka obrzucił książki stojące dookoła, przyglądając się z lekkim zaskoczeniem co też czytała jego szanowna małżonka. Lekko parsknął pod nosem.
- Naprawdę? Taka lektura? Wtórne i w większości błędne - mruknął, komentując ten jakże niesamowity podręcznik do Quidditcha. W ogóle co to za pomysł, podręcznik do Quidditcha, to trochę jak książka "naucz się czytać". Jego zdaniem nie miało to najmniejszego sensu, bo nawet tona różnych książek i miliony zapisanych stron nie równały się w doświadczeniem jakie można było wyciągnąć z pojedynczego treningu. Ale to w sumie nie jego sprawa, nie będzie jej życia układać, niech sobie rudzielec czyta co tam właściwie chce. Nie widział powodu by ciągnąć temat i dalej się wtrącać.
Gdzieś w jego głowie dalej czaiły się resztki ponurych przemyśleń, postanowił więc pozbyć się ich łapiąc nadruchliwego jeża (ciągle zapominał który właściwie był który) i nie zważając na prychnięcia pełne oburzenia ze względu na odebranie mu jego wolności i swobody przyozdabiania swoimi odchodami całej pobliskiej scenerii, rozpoczął powolny proces gładzenia jeżowych kolców, by mogły błyszczeć jak nigdy z radości poprzez okazywane im uczucie. Czy coś w ten deseń, no miąchał sobie jeża po prostu, zawsze coś. Nie było to co prawda najwspanialsze ze zwierząt, ale dobre i tyle, te małe kolczaki też były zabawne. Chociaż fakt faktem wolałby mieć w domu coś masywniejszego i dumniejszego, obawiał się jednak że którekolwiek z jego ulubionych zwierząt by się tu nie znalazło to mogłoby zeżreć te dwie małe kulki, a to chyba mogłoby się nie spodobać jego żonie. No i kulkom oczywiście. Przysiadł się więc, stwierdzając że cholera, wygodne ma w domu dywany i postanowił nawiązać coś na kształt konwersacji.
- A skąd to nagłe zainteresowanie sportem? Chcesz sobie kupić jakąś drużynę? Bo chyba nie chcesz próbować swoich sił? To mógłby nie być najlepszy pomysł przy Twojej filigranowej posturze - powiedział spokojnie. Faktycznie nie potrafił sobie wyobrazić dziewczyny na miotle. Może jako szukającą, ale nawet oni musieli jednak być w stanie przeżyć spotkanie z tłuczkiem, a obawiał się że Katherine akurat mogłaby wyzionąć ducha gdyby dosięgnął ją podmuch powietrza z tłuczka przelatującego kilka metrów od niej.
Katherine Venitius
Katherine Venitius
▲ 18.11.20 16:28 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Z początku nie usłyszała jak wszedł do salonu i chyba tylko cudem nie podskoczyła w miejscu słysząc jego głos. Nie podniosła nawet wzroku znad książki, chcąc dokończyć akapit i zapisać jedno zdanie, które wydało jej się interesujące. Kiedy w końcu się odezwał to zatrzymała się w ułamku sekundy. Spojrzała na niego, na książkę, na pergamin, potem znowu na książkę i z wyrazem zrezygnowania odłożyła pióro. Wiedziała, wiedziałam, że powinna zapytać o dobór bibliografii, ale chciała udowodnić, że jest duża, dorosła i umie sobie poradzić sama nawet w dziedzinie, o której nie miała pojęcia. Poczuła się jak mała dziewczynka, która chciała, żeby rodzic był z niej dumny, więc postanowiła upiec ciasto, ale okazało się, że zamiast cukru wzięła sól. I cały wysiłek diabli wzięli, ale chęci były szczere. Westchnęła bezgłośnie i starała się zachować powagę, jak na dorosłego przystało. Kiedy Korbu wziął Nesisa na ręce to nie wiedzieć czemu była prawie pewna, że zamierza w nią nim rzucić mówiąc coś o głupich gęsiach czy cokolwiek innego. Już sekundę później zdała sobie sprawę, że ta wizja była co najmniej idiotyczna i bez sensu, ale mózg wiedział swoje. Pocieszał ją fakt, że nie zaczął jej wyśmiewać, oszczędził też sobie kąśliwych uwag, które mogłyby poddawać w wątpliwość jej iloraz inteligencji. Zawsze coś, wdech i wydech, przecież królem obycia to on nie był, w sumie czemu wciąż była zaskoczona? Ach no tak, pewnie dlatego, że w domu było raczej sympatycznie. No dobrze, Kath, nie marudź już.
- Nic z tych rzeczy. – pokręciła głową, zerkając na niego kątem oka. – Stwierdziłam po prostu, że mało wiem o quidditchu, więc chciałam chociaż poznać dobrze zasady czy jakieś popularne zagrywki, żeby cokolwiek rozpoznawać jak pójdę na jakiś mecz. Albo żeby nie wychodzić na taka ignorantkę, jeśli kiedyś chciałbyś ze mną o tym porozmawiać. Tak o.
Starała się brzmieć na jak najbardziej wyluzowaną, chociaż w środku czuła się jak podlotek, który właśnie zagaduje do swojej szkolnej miłości o pogodzie. Uczucie było dosyć abstrakcyjne, aczkolwiek chyba rozumiała czemu Korbu ją onieśmielał, szczególnie gdy przychodziło do tematu quidditcha. Nagle nie wiedziała co zamierza zrobić z rękami, więc zamknęła książkę, która w jej oczach nagle straciła cała wartość, odłożyła ją, odgarnęła włosy za ucho i zaczęła udawać, że przegląda swoje wypociny na pergaminie. Uspokój się, KathKath, nie masz już piętnastu lat, a to nie jest donżuan ze szkolnej drużyny – chociaż nie stał tak daleko takiego archetypu.
- Bo, hm, wciąż lubisz ten sport to myślałam, że kiedyś będziesz chciał pójść na mecz. Czasem dostaję bilety od znajomego, ale zawsze oddawałam braciom, bo ani nie był to mój konik, ani nie miałam z kim iść. Skoro mamy teraz razem żyć to lepiej będzie jak nadrobię coś z twojej dziedziny, prawda? Będzie prościej, przecież nie będę oczekiwać, że przemilczysz coś, czemu poświęciłeś tyle lat z życia.
Wciąż starała się na niego nie patrzeć, jednocześnie dobierając słownictwo tak, aby nie wpadło mu do głowy, że mogła go przyuważyć wcześniej na boisku. W jej głowie brzmiało to racjonalnie i miała nadzieję, że jej rozmówca tak samo to odbiera. Rozejrzała się ponownie po zebranych dookoła siebie książkach i nagle każda wydawała jej się głupim wyborem. Ta pewnie jest przekłamana, inna wybiórcza, tamta pewnie wtórna, a jeszcze inna stronnicza czy coś innego. Poczuła się zagubiona i ciężko było się przełamać, przyznać do błędu. W końcu podniosła na niego wzrok.
- …Pomożesz? Chyba potrzebuję podpowiedzi eksperta z czego się dokształcać. A Nesis chyba cię lubi. – zauważyła, z uśmiechem obserwując jak z początku fukający jeż teraz się rozpłaszcza w dłoniach Korbu i chyba ani myśli planować ucieczkę. Dobrze trafił, Angel pewnie dla zabawy by się powyrywał, a potem liczył, że ktoś będzie go gonił i udawał, że nie może złapać. Katherine miała dziwne wrażenie, że Venitius nie nadawałby się do tego typu gry.

@Korbu Venitius
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 19.11.20 17:01 | Re: Salon z widokiem na boisko.
- Zasady są banalne, a w każdym razie zasady dla widzów i sędziów. To jakie zasady faktycznie panują na boisku to coś, czego nie da się zrozumieć nawet po przeczytaniu tysiąca książek. Także pod tym względem to bezcelowe, bo streścić to jakie są zasady Quidditcha można w kilka minut, wystarczyło zapytać. Jeśli zaś chodzi o popularne zagrywki...to nudne. Osoby które stosują już utarte schematy są słabe i nie jest to ani widowiskowe, ani skuteczne. Im więcej wiesz o sztampowych zagraniach, tym bardziej niechętnie je oglądasz, dlatego też lepiej dla Ciebie byłoby się nie dowiadywać jeśli faktycznie chcesz iść na jakiś mecz - powiedział. Rozgadał się cholera, ale tak było zawsze gdy przychodziło do tego cholernego sportu który na swój sposób kochał i nienawidził. Mimo wszystko nie w smak mu to było, bo poszukiwał jej żeby właśnie odwrócić swoje myśli od utraconej radości z grania, a tu proszę - jego kochana żonka robiła co mogła żeby przypadkiem nie mógł o tym zapomnieć chociażby przez moment. Cwaniara, zaiste, bardzo sprytnie postanowiła zadbać żeby wciąż w jego głowie gnieździła się irytacja na cały świat że już nie gra. I nawet nic z tym nie może zrobić, bo nawet gdyby wrócił do gry to...po co? Znowu byłoby to samo, za każdym razem gdy tylko zaczynałby grać na poważnie, przeciwnicy rozumieliby że mogą się już poddać i ich motywacja spadałaby na tyle żeby nie było to dla Venitiusa zabawne nawet przez moment.
- Nie, raczej nie. Nie widzę powodu by iść na mecz. Quidditch jest zdecydowanie zbyt nudny, oglądanie go nużące a gracze nie prezentują sobą nic specjalnego. Szczerze mówiąc, zdecydowanie ciekawiej byłoby gdybyśmy zostali w domu i oglądali jak jeden z Twoich jeży iska drugiego, przynajmniej byśmy mieli wtedy okazję pooglądać jak ktoś robi coś, do czego ma talent i potrzebne umiejętności - mruknął i lekko spochmurniał. Fakt faktem, nie był na meczu Quidditcha od przynajmniej kilku lat...i nie zamierzał na żaden iść. Kiedy ostatnio widział jak inni grają, wpadł w takiego doła że potem pił przez tydzień. Mimo wszystko bardzo mu doskwierało że jest emerytowanym zawodnikiem. Irytowało go to niezmiernie, a jeszcze bardziej fakt że wątpił by cokolwiek się zmieniło. Śledził bowiem w gazetach wszelkie wiadomości sportowe, nie znalazł w nich jednak ani jednej wzmianki o jakiejś nowej wschodzącej gwieździe. Ani słowa o nowym, cudownym szukającym. Ani strzępku informacji że może pojawił się ktoś z kim mógłby faktycznie pograć na zadowalającym poziomie. Ani jednego znaku że warto wrócić do gry.
Chociaż tak właściwie to już dawno stracił resztki nadziei.
- No, skoro już musisz to... - zaczął i rozejrzał się po tym co zebrała, po czym wybrał trzy z nich -...te trzy najmniej śmierdzą amatorszczyzną, chociaż to dalej dość niszowe tytuły jeśli chodzi o jakąkolwiek zgodność. Na Twoim miejscu poszukałbym czegokolwiek co napisał jakiś, czynny czy emerytowany, zawodnik. To zdecydowanie więcej Ci powie o tym czym faktycznie jest Quidditch niż słowa mądrych, jakże doświadczonych pisarzyn którzy kafla czy znicza widzieli tylko z odległości dwudziestu stóp - dodał, wciąż miąchając jeżyka.
- No i słusznie. Nie byłoby to mądre gdyby nie lubił tego kto zlecił zbudować im te domki, drabinki czy co tam jeszcze skrzaty im zrobiły - dodał i wzruszył ramionami. Przynajmniej zwierzęta go lubiły, to już coś. Jego własna żona chyba też nawet była do niego nastawiona w miarę pozytywnie. Jak się doliczy jeszcze skrzaty, to miał ciepłych uczuć w swoją stronę już z takim zapasem że starczy mu na resztę życia.
Katherine Venitius
Katherine Venitius
▲ 19.11.20 17:43 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Wiedziała, że jej mózg zaczyna nieco koloryzować to, czego nie powinien, ale i tak poczuła się zgaszona niczym jeden z wielu papierosów, które wypalał Korbu. Chwała za fakt, że nie wgnieciono jej butem w chodnik, chociaż patrząc na to jak jej szło to nie powinna chwalić dnia przed zachodem słońca. Pewnie mężczyzna miał rację we wszystkim co mówił, miał jednak bagaż doświadczeń sportowych, znał tę grę od podszewki i nie miałby teoretycznie powodu, aby przy każdej okazji podkopywać jej próby znalezienia tego cholernego wspólnego gruntu, aczkolwiek i tak trochę opadła jej motywacja. Nadal czuła się głupsza niż jest w rzeczywistości, na dodatek cały zapał wpompowany przez Marianne gdzieś tam odtuptywał w siną dal, wdeptując co i rusz w którąś z kup. Z reguły nie poddawała się tak łatwo, aczkolwiek tym razem czuła się wrażliwsza na wszelkie sabotaże – umyślne lub nie. Korbu ją peszył, w pewien sposób przytłaczał swoją osobą, na dodatek był wybitnie niedostępny pod chyba każdym względem, ograniczając się do mówienia niewiele, a przede wszystkim beznamiętnie. Ciężko jej było znaleźć jakikolwiek potencjalny grunt, na który mogłaby się wbić, aby złapać nić porozumienia, a teraz miała wrażenie, że właśnie ją wypchnięto z tej urokliwej skalnej półeczki, a w okolicy nie widzi żadnej innej.
- Szkoda. – mruknęła tylko nieco ciszej niż chciała. Szybko odchrząknęła i zebrała wskazane jej książki w jedno miejsce, powoli porządkując pozostałe. Skrzat już tu był, aby zaklęciem wziąć od niej zbędny stosik lektur i oddelegować go z powrotem do biblioteki. I tak oto odpływały jej szanse na wykorzystanie quidditcha do polubienia się z mężem. Biednemu to piach w oczy. Z resztą, co ona sobie wyobrażała?
- Doceniają to, co dla nich pozwoliłeś zrobić, zaręczam ci. Dobrze też, że skrzaty utrzymują wyższa temperaturę przy podłodze, ten gatunek bardzo źle znosi najdrobniejsze wyziębienia. – dodała, powoli zwijając rolkę pergaminu. Gdzieś tam na dywanie zostało małe pudełeczko z kokardką, o którym zapomniała próbując jednak być dorosłą osobą, która nie powinna tak brać wszystkiego do siebie. Nawet nie była zła na Venitiusa, bardziej na swoje durne, młode jestestwo, które miało trudności z przyjmowaniem stresujących porażek na chłodno. Czasami żałowała, że nie umiała przybierać pokerowej twarzy i żonglować aktorsko okazywanymi emocjami na potrzeby chwili.
- No nic. – powiedziała jak najnaturalniej umiała. Całkiem nieźle jej to wyszło. Nie było co przecież robić scen czy tupać nogą, nie miała piętnastu lat. – Bracia pewnie chętnie pójdą, grunt, żeby się te bilety nie zmarnowały. Pewnie powinnam była się domyślić, że to dla ciebie drażliwy temat, nie wydajesz się teraz tak zadowolony jak… sądziłam.
Mało brakowało, a powiedziałaby „jak na boisku”, ale w porę zmieniła zdanie. Miała tylko nadzieję, że ta drobna pauza nie przykuje uwagi Korbu i przeminie gdzieś w całej konwersacji.
- Masz może inne hobby? Zainteresowania? Wolałabym, abyśmy nie musieli przez następne dziesięciolecia kontemplować pogodę i konstelację małego obsrańca. – dodała, w końcu zwracając na niego spojrzenie brązowych oczu. Uśmiechnęła się starając ratować sytuacje i tym bardziej odsuwać świadomość porażki odniesionej na polu zwanym „miało być tak pięknie, a jest jak zwykle”. No już, to nie koniec świata, chociaż będzie w ciężkim szoku jeśli żart Marianne okaże się prawdą i jej mąż wypali coś o garnkach. Póki nie przerodzi się to w żart, że najlepiej jak ona przy nich stoi to jeszcze nie będzie tragedii, chociaż nawet gdyby rzucił coś mało śmiesznego dla niej to co zrobi? Tupnie nogą? Popatrzy na niego zadzierając głowę wysoko do góry? Kto wie, może skrzat podsunie na czas małe schodki.
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 25.11.20 22:49 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Miał wrażenie że z jakiegoś powodu zrobił jej przykrość tym że nie chce iść na mecz. Może to tak właściwie ona chciała na jakiś pójść, a to wszystko miało być tylko przykrywką? Cóż, jej wina, gdyby tak ujęła sprawę to pewnie by się poświęcił, skoro jednak do jego uszu dotarła wersja taka a nie inna to postanowił w nią pozornie bezkrytycznie uwierzyć, a co. Nie będzie się niczego domyślać, był zdecydowanie zbyt stary na domyślanie się co może chodzić po głowie cnym rudzielcom, nawet jeśli wyżej wspomniany rudzielec to jego własna żona.
Nie wypowiedział się też na temat jeżowej wdzięczności, bowiem najzwyczajniej w świecie nie wszystko rozumiał. W jego świecie i wśród ogólnie przyjętych norm wśród czarodziejów, raczej nikt nie zostawia swoich odchodów na dywanie w ramach wdzięczności. Chociaż byłaby to wyjątkowo ciekawa praktyka. Ci wszyscy możni, pięknie ubrani dorośli mężczyźni, którzy w ramach dobicia targu czy też podczas odbioru nagrody podwijający szaty i opuszczający spodnie aby dać wyraz swej niesamowitej wdzięczności. W pewien jednak sposób byłoby to komiczne. Może faktycznie, wiele mogą się jeszcze od jeży nauczyć. Jeże są dziwne, ale najwyraźniej wyjątkowo bystre i wiedzą jak podejść do życia z humorem. Jego wzrok jednak wyłapał na dywanie coś co nie było jeżową kupą (na szczęście) a czego chyba nie powinno tam być. Wyczuł też że atmosfera zrobiła się jakaś cięższa, postanowił więc lekko pogruchotać tą górę lodową która tu rosła drobnym żarcikiem.
- Hej, mała, to Twoje pudełko? - spytał wskazując pudełeczko i robiąc minę wytrawnego don Juana który właśnie upatrzył sobie cel i tym oto niesamowitym tekstem postanawia uwieść niewiastę. Prawie jak metoda na kasztana, tylko bez kasztana no i oczywiście, nie rzucał w nią pudełkiem. Chwilę potem jednak w jej następnej wypowiedzi pojawiło się pewne zawahanie, które dało mu do myślenia. Wyczuł że zmieniła szyk zdania. Prawdopodobnie miało brzmieć "tak zadowolony jak powinieneś być". Czyżby miała na myśli ich małżeństwo i to pierwsze oznaki jej przerośniętego ego? Jeśli tak to przynajmniej będzie śmiesznie gdy będą się przerzucać kto jest lepszy. A może to wręcz zarzut? Albo jest zazdrosna o Qudditcha? W sensie...niby ciężko być zazdrosnym o grę sportową, ale kto tam zrozumie kobiety.
- Drażliwy? Czy ja wiem. Wyglądam na rozdrażnionego? - spytał spokojnie - Po prostu...uważam że wszystko co mogło mnie bawić w tej grze zniknęło gdy tylko trochę się przyłożyłem. Im lepiej grałem, tym mniejsze miałem szanse faktycznie pograć. Co w tym dziwnego że niekoniecznie mam ochotę spędzać popołudnie oglądając jak ktoś robi to samo tylko gorzej, próbując w marny sposób imitować to co mi przychodziło naturalnie? Czy to jednak oznacza że jestem niezadowolony? Czy może jednak na siłę starasz się ze mnie zrobić złego, zrzędliwego starucha któremu nic się nie podoba? - dodał a w jego głosie rozbrzmiało lekkie rozbawienie. Miał wrażenie jakby zdążył zrobić coś złego mimo że był dla niej wyjątkowo sympatyczny - ba, większość osób nie mogłaby liczyć na taką uprzejmość z jego strony i takie miłosierne gesty jak wypowiadanie więcej niż jednego zdania naraz.
- Nie powiedziałbym że to hobby. Ostatnimi czasy zacząłem interesować się tutejszą polityką i samorozwojem pod względem umiejętności bojowych. Nie sądzę by to można było nazwać zainteresowaniami, raczej minimum wymaganym od każdej żywej istoty - powiedział i na moment umilkł w zamyśleniu. Dopiero gdy ktoś powiedział to na głos to naszło go jak bardzo pusty jest odkąd odszedł na emeryturę. Nie miał bowiem żadnych innych zainteresowań, no, chyba że za zainteresowanie uznać Ognistą czy kobiety. A nawet w tym drugim wypadku to nie do końca, bo nie przeszkadzało mu trzymanie się jednej. Ba, wręcz przeciwnie - nie czuł najmniejszej potrzeby latania za spódniczkami, skoro już jedną miał w domu. Więc jeśli już to Ognistą mógłby uznać za zainteresowanie...czyli w sumie tak jakby nie miał. Puste życie, w kraju pustych głów, w pustym świecie, gdzie resztki zaczątków sensu zginęły przytłoczone ogromem nihilistycznej rzeczywistości. Może powinien zostać filozofem? Kopcę więc jestem. Nie wszystko przepija. Pamiętaj o zagryzce. Czy coś. Po łacinie pewnie brzmiałoby to wyjątkowo dumnie, na tyle że stworzyłby nowy nurt poświęcony jego osobie. I w tym oto momencie mu się odechciało, bowiem sława zawsze była dla niego męczącym złem koniecznym a nie czymś czego pragnął całym sobą.
- A Ty? Czym Ty się właściwie, kochanie moje kolorowe interesujesz? Poza swoją pracą? - spytał nagle ni z gruchy ni z pietruchy. Naszło go bowiem że...nigdy nie wykazywał jej większego zainteresowania niż minimalne. Może w końcu powinien? Ba, może jest coś o czym nigdy mu nie wspomniała, a co będzie na tyle pasjonujące że pochłonie i jego?
Być może uda mu się zabić nudę.
Chociaż na kilka dni czy miesięcy.
Chociaż na kilka chwil.
Może.
Katherine Venitius
Katherine Venitius
▲ 26.11.20 14:24 | Re: Salon z widokiem na boisko.
Jakby otrzeźwiała, kiedy zwrócono jej uwagę na pudełeczko. Z początku nawet ją rozbawiła forma, której użył Korbu, w takich chwilach przypominała sobie, że ma gdzieś tam jakieś poczucie humoru i trochę charakteru innego niż ten nijaki lub negatywny. Głęboko ukryty. Pod pięcioma metrami mułu – ale jednak. Zastanawiało ją czy jej mąż miewa jedynie przebłyski takiego bardziej przyjemnego zachowania, czy faktycznie kiedyś taki był, na przykład za czasów czynnego udziału w meczach? Jeśli to drugie to czy właśnie porzucenie pasji życiowej go tak zmieniło czy to naturalny proces przy upływie lat? Tak mało o nim wiedziała, choć chciała jak najwięcej, żeby w końcu móc raz a porządnie się wypowiadać, wyciągać wnioski i interpretować co poeta miał na myśli i czy jego znudzenie oznacza tęsknotę za ojczyzną.
Sapnęła krótko na insynuację, jakoby na siłę go demonizowała. Zawahała się na kilka sekund robiąc krótki rachunek sumienia, gdyż być może mężczyzna miał rację, aczkolwiek nie znalazła żadnych grzechów.
- Wcale nie! – zaprzeczyła zdecydowanie zbyt energicznie jak na osobę, która nie ma sobie nic do zarzucenia. Niby Korbu nie wydawał się urażony, aczkolwiek ją dotknęło to do żywego, a nie lubiła niedopowiedzeń czy nieporozumień na gruncie interpretacji jej intencji.
- To znaczy… Absolutnie nie masz racji. Nie staram się z ciebie zrobić podstarzałego zrzędy, aczkolwiek lwia część sygnałów, które posyłasz „na zewnątrz”, świadomie lub nie, mają taki wydźwięk. – zaczęła już nieco spokojniej i powoli, ważąc każde słowo. Nie było w jej głosie pretensji, nie wylewała w końcu żalów, ani też nie czuła się wielce oszukana, bo przecież nikt nie obiecywał jej kwiecistego romansu pełnego ciepła i radosnych uniesień. Było jej tak po ludzku przykro, a ten smutek nie był nawet skierowany w stronę Venitiusa. Frustrowała ją i gryzła świadomość, że cokolwiek nie próbuje zrobić to rozbija się o mur, który najprawdopodobniej nie wziął się znikąd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie stawałby się takim zamkniętym na świat widmem, a przynajmniej tak to widziała Katherine. W gruncie rzeczy nie miała super doświadczenia w docieraniu do cięższych jednostek, a tak bardzo chciała chociaż rozumieć.
- Jeśli mam być całkiem szczera to nie bardzo przez to wiem jak się przy tobie zachowywać. Nie wiem co proponować, jak się wyrażać, czy w danym momencie cię męczy moja osoba czy po prostu takie już sprawiasz wrażenie dla każdego. Nie bardzo mi się uśmiecha mieszkanie w jednym miejscu, z tym samym nazwiskiem, a jednak mijając się jak duchy, ale ciężko mi znaleźć punkty zaczepienia, żeby się z tobą dogadać. Prawdę powiedziawszy nie zależało mi aż tak na tym meczu, nigdy nie byłam typem sportowca. Myślałam po prostu, że to będzie dobry punkt startowy, może spróbuję zobaczyć jak wygląda twój świat. Czy coś.
Nie, nie chciała za bardzo mówić niektórych z tych rzeczy. Właściwie to plan nie zakładał wygadania się jak leci z całego zamysłu, ale poszło jedną falą, a gdy zaczęło się cytować Shakespeare’a to głupio trochę urwać w połowie i udawać, że chodziło tak naprawdę pijackie śpiewanie szant. Nie chciała obrażać inteligencji Korbu stosując taki zabieg i licząc na to, że się nie zorientuje. De facto było jej lżej, gdy wszystko z siebie wyrzuciła. Może tak wyjdzie lepiej? Może jemu trzeba jak krowie na rowie, prosto z mostu i przyjąć na klatę to, co się wydarzy potem? Nie wiedziała, ale w sumie nic nowego w przypadku jej męża, nie wiedzieć.
Na początku zirytowała ją odpowiedź na temat zainteresowań, bo absolutnie nic nowego jej to nie powiedziało. W głowie przewróciła oczami, ale już ułamek sekundy później dotarło do niej, że tak właściwie to nie jest normalne. Nie działać aktywnie w swojej pasji, a z nie mieć innych zainteresowań? Nie był przecież na emeryturze, bo schodzenie po schodach zajmuje mu czas liczony w fazach księżyca, wręcz wydawał się wciąż w pełni sprawny fizycznie, więc czemu nie miał niczego innego, czym mógłby wypełniać wolny czas? Jak on w takim razie spędza całe dnie, wieczory, noce? O czym myśli? Katherine miała wrażenie, że im więcej rozumie – tym mniej rozumie. Zrobiło się niezręcznie, bo nie wiedziała jak to skwitować. „Aha”? „Interesujące”? „O popatrz”? Musiałaby mieć mniej szarych komórek od jednego z kolców na jeżowym grzbiecie, żeby wypalić z czymś takim.
Nagle spojrzała na Korbu zaskoczona – i to naprawdę szczerze zaskoczona. Zaraz, zapytano ją o coś co jej dotyczy? Aż się dziwnie poczuła, chociaż zrobiło jej się nawet miło. Podobał jej się zwrot z kolorowym kochaniem. Brzmiał dziwnie w ustach Venitiusa, ale mogłaby się do tego przyzwyczaić, ocieplał wizerunek. W ostatniej chwili powstrzymała się przed odruchowym „Ja?” – no bo kto inny, Nesis?
- Cóż, skoro wykluczamy pracę… – zastanowiła się przez chwilę, wodząc palcem wskazującym po podbródku. – Na pewno interesuję się wróżbami wszelkiej maści, ale no, prawdę powiedziawszy mam talent wróżbiarski, więc to chyba nic specjalnego. Wciąż mam małe doświadczenie, aczkolwiek staram się praktykować.
Czuła się trochę głupio wspominając o tym, bo jednak wiele osób jawnie wyśmiewało wróżbitów, niektórzy magicznie przestawali ją brać na poważnie, gdy mówiła o tej części swojego życia. Nauczyła się zatajać ten fakt i całkiem nieźle jej szło, aczkolwiek mimo wszystko Australijczyk został jej mężem i w bazowym założeniu mieli ze sobą spędzić resztę życia. Raz kozie śmierć, jak już odkrywa wszystkie karty to po co się hamować właśnie teraz.
- Czasami lubię czytać o piratach albo ogólnie morskie legendy, na przykład o krakenach, wężach morskich. Kiedyś chciałam się nauczyć oporządzenia statku, ale jakoś mi się nie składało – wiem, głupia wymówka. O, jeszcze szanty lubię, są zabawne i niesamowicie chwytliwe, od razu lepiej się człowiekowi pije. Kiedyś wyobrażał sobie, że uciekam na morze i żyję jak mi się podoba, ale jak tak patrzę na siebie to chyba nadałabym się co najwyżej na banderę. Przynajmniej nie bralibyśmy jeńców. – zażartowała w nawiązaniu do koloru swoich włosów. Chciałabym mówić jeszcze więcej, nawet otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła speszona. Po raz pierwszy Korbu się zainteresował jej osobą, nie chciała go teraz zagadać na śmierć i zniechęcić do jakiegokolwiek pytania o cokolwiek w przyszłości. Uciekając wzrokiem znów spojrzała na pudełko, artefakt budzący najwyraźniej duszę Casanovy. Sięgnęła po nie i podała mężczyźnie.
- Tak w ogóle to miało być dla ciebie. – powiedziała, lekko się rumieniąc. A przynajmniej tak sądziła, bo zrobiło jej się dziwnie ciepło na policzkach. Kath, nie jesteś nastolatką, na brodę Merlina. Miała tylko nadzieję, że bransoletka mu się spodoba. Była srebrna, neutralna, chyba nie powinno być tak źle. Chociaż wyglądała dosyć specyficznie, w końcu jak połowa kajdanek. To można tak bardzo źle zrozumieć.
- Magiczne. Osoby, które takie mają mogą się bez problemu odnaleźć, oczywiście dwie z jednej pary. Pomyślałam, że to całkiem praktyczny gadżet. Chyba. Otwierają się tylko w parze, jakby co. No.
Czuła się znowu jak podlotek na trzecim roku Hogwartu i robiło jej się coraz cieplej, bynajmniej nie na sercu, a na twarzy. Na wszelki wypadek miała co prawda drugą bransoletkę w kieszeni spódnicy, ale nie wychylała się z tym, gdyż jej głowa już podpowiadała najgorsze scenariusze. Wyśmieje ją? Odrzuci prezent? Spojrzy z politowaniem? Przyjmie, a potem wyrzuci? Tak dawno nie dawała mężczyźnie prezentu, że ciężko było jej zachować spokój, szczególnie, że to prawie jak obdarowywanie nieznajomego.
- Także w sumie to nie moje pudełko, tylko twoje pudełko.
Beznadzieja. Czy jak wejdzie pod dywan to uda jej się udawać deski podłogowe? Nie była płaska, ale drobna, więc może kamuflaż paproszka lepiej się sprawdzi. Była pod wielkim wrażeniem jak jej bądź co bądź dorosły umysł sabotuje jej pewność siebie.
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 02.12.20 22:53 | Re: Salon z widokiem na boisko.
- Zrzęda może jeszcze, ale za tego podstarzałego moja droga, to pręgierz albo stos - odparł spokojnie z czymś na kształt karykaturalnej groźnej miny, żeby żona nie miała wątpliwości że to był tylko żart. Chociaż fakt faktem zaczęło go to zastanawiać - czy faktycznie był marudnym dupkiem który dawno temu przekwitł? Wydawało mu się że nie, to nie jego wina że narzekał - gdyby nie miał powodu to by tego nie robił, a prawda jest taka że od pewnego czasu obawiał się że życie jest zdecydowanie nudniejsze i mniej zajmujące niż mu się kiedyś wydawało, trochę jakby w tym wszystkim nie był już w stanie znaleźć czegokolwiek zabawnego. To było męczące, trudno się dziwić że był trochę bardziej rozdrażniony i bardziej marudny niż kiedyś. Taka kolej rzeczy - im mniej pozytywów widzi się w przyszłości, tym więcej negatywnych odczuć można odnaleźć w teraźniejszości.
Jej wyznanie lekko go zaskoczyło. A więc to tak to wyglądało? Ciekawostka. Musiał jej oddać że faktycznie starała się do niego dotrzeć, chociaż sam nie wiedział czy to faktycznie takie trudne samo z siebie - jakaś część jego jestestwa zdawała sobie sprawę z tego że podświadomie się bronił przed faktycznym otworzeniem się na kogokolwiek w swoim życiu. Prawdopodobnie to przez fakt że za bardzo przekładał karierę sportową na życie prywatne, co zresztą nie jest dziwne skoro to była istotna część jego życia. W każdym razie, to pewnie podświadome przyzwyczajenie do faktu że nigdy nie potrzebował nikogo innego na boisku i świetnie radził sobie sam - jego mózg najwyraźniej podpowiadał że w życiu jest tak samo, więc po co miałby próbować kogoś wpuścić do swojego życia. To wszystko było trochę pogmatwane i nie do końca to rozumiał, trudno się jednak dziwić - to była jego pierwsza żona, nie miał nigdy okresu treningowego czy przygotowawczego na taką ewentualność.
- To może wyłóżmy parę spraw jasno. Jak się zachowywać? Naturalnie, nie jesteśmy aktorami na scenie czy osobami publicznymi w otoczeniu rozwrzeszczanych fanów, tylko mężem i żoną w domowym zaciszu - zaczął i na chwilę umilkł zbierając myśli aby jak najlepiej przekazać to co chciał jej powiedzieć - Po prostu bądź sobą, nie musisz nikogo udawać, ani na siłę starać się być kimś innym. Na tym to polega, prawda? Zachowywanie pozy nie jest tu niezbędne. A gdybyś mnie męczyła to zamiast szukać Twojego towarzystwa po prostu bym Cię unikał albo uczciwie kazał Ci spierdalać i dać mi spokój - dokończył chociaż nie do końca wiedział czy faktycznie mówi do niej czy raczej do samego siebie, licząc że coś mu w tym łbie zostanie i zapamięta to na dobre. Wydawało mu się że nie udawał kogoś kim nie jest, jednakże był prawie pewien że pewne nawyki wyrobione przez bycie osobą publiczną trochę utrudniały mu swobodę wypowiedzi. Z jednej strony może i tak było lepiej, z drugiej jednak miał wrażenie że to wszystko sprowadza się do jednego.
Im więcej na swój temat zachowa dla siebie, utrzymując swój wizerunek twardego sukinsyna którego nic nie rusza, tym dłużej pozostanie samotny, niezależnie od tego czy ma żonę czy nie.
- Wróżbiarstwo? Zawsze myślałem że to ściema - wtrącił, jednakże słuchał jej uważnie w dalszym ciągu. Nie twierdził że Kaherine wymyśla sobie talenty które nie istnieją - po prostu do tej pory nie zdarzyło mu się spotkać z żadnym wróżbitą, wieszczem czy jasnowidzem który faktycznie miałby coś do powiedzenia - a w każdym razie coś więcej niż smętne pieprzenie o niczym. Nic więc dziwnego że podchodził do nich dość sceptycznie. Chociaż był taki jeden skośny o którym mógłby powiedzieć że ma jakiś dar, ale Korbu wolałby więcej sobie o nim nie przypominać - bądź co bądź wkurzanie innych swoimi przepowiedniami to też jakiś talent, prawda?
Szczerze mówiąc zaskakiwała go coraz bardziej, budując zupełnie nowy obraz swej osoby w jego oczach. Szanty, piraci, wróżbiarstwo, krakeny, macki i morze. Nie do końca tego oczekiwał zadając to pytanie - w sumie sam nie wiedział czego oczekiwał, był jednak dziwnie pewien że zupełnie się na tym nie zna, w każdym razie nie na tyle żeby się wypowiadać rzetelnie.
- Więc...jeśli bardzo chcesz, możemy wypić kilka butelek rumu, a potem wypłynę na szerokie wody z postawionym żaglem - odpowiedział, starając się utrzymać wyjątkowo poważny, pokerowy wręcz wyraz twarzy aż do samego końca żeby nie zepsuć żartu. Może i żart trochę drętwy, ale co tam, pewnie jeszcze trochę potrwa zanim będzie w stanie faktycznie przyzwyczaić się do tego że to jego żona a nie obcy rudzielec, więc jeszcze trochę czasu potrzebował żeby w pełni swobodnie móc się wypowiadać.
I kolejne zaskoczenie. Prezent? W myślach przejrzał szybko kalendarz ewentualnych okazji. Urodzin nie miał, na pewno nie była to też ich rocznica, ogólnie nie przypominał sobie też by gwiazdka była tak wcześnie. Prezent bez okazji? To tak można? A może ona chciała go zaciągnąć w ten sposób do łóżka? Nie, to nie miało sensu, do tego nie było potrzeba prezentów. Czyli po prostu miły gest? No, do tego to dopiero nie był przyzwyczajony. Obejrzał spokojnie zawartość.
- Zmyślne, faktycznie. Całkiem fajne to moje pudełko, widzę jednak pewien problem. Skoro otwierają się tylko w parze, to pojedynczy egzemplarz może być problematyczny - stwierdził spokojnie. Domyślał się że dziewczyna ma drugą część, jednakże jeśli by się okazało że druga zaginęła przed wiekami i pora wypływać na morze z załogą żeby znaleźć, to będzie musiał poważnie przewartościować swoje życie i zdanie na jej temat. Po raz kolejny. Dodatkowo Kat z jakiegoś powodu się zarumieniła. Przyjrzał się tej części kajdanek - a może jednak to jakaś sprośna aluzja, której nie pojął na czas a gadka o magicznych dwóch połówkach to ściema i awaryjne wyjście gdyby odmówił łóżkowych eksperymentów? Sam nie wiedział, ciężko bowiem zrozumieć kobiety.
Szczególnie gdy nawet zrozumienie samego siebie brzmiało jak niesamowity wyczyn, a tak właśnie było w jego wypadku.
Sponsored content
▲ | Re: Salon z widokiem na boisko.