:: Anglia i Walia :: Londyn :: City of Westminster :: Ulica Śmiertelnego Nokturnu :: Biała Wywerna
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 04.11.20 20:18 | Przy barze



Bar





Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor
Neutralni
▲ 04.11.20 21:23 | Re: Przy barze
19.08.2020

Nokturn zazwyczaj odstraszał oferując nieobytym czarodziejom spotkanie pierwszego stopnia z marginesem społecznym. Dla O'Connora miejsce jak każde inne, ale też zupełnie inaczej patrzy się na świat, gdy już znalazło się znajomość godną polecenia w takich dzikich ostępach półświatka czy szuję wśród aurorów. Od dawna nie klasyfikował czegokolwiek jako czarne i białe, zastępując to jedną wielką szarą plamą. Nawet właśnie ten przybytek szemranych interesów i wątpliwej reputacji przedmiotów był szary, więc czasem lądował w Białej Wiwernie, aby zaspokoić podstawową potrzebę, czyli alkohol. Ciężko było mu powiedzieć czy już miał problem z trunkami. Z jednej strony nie wyobrażał sobie tygodnia, czasem dnia bez przynajmniej whisky, zaś z drugiej nigdy nie przedłożył chlania ponad obowiązki. Kac nie ścinał go z nóg na cały dzień, a odpowiednie napoje potrafiły złagodzić wyczulone zmysły, bolącą głowę czy zredukować odwodnienie. Co jak co, ale był już weteranem w radzeniu sobie z ułomnością organów wewnętrznych, a człowiek z wiekiem nie młodniał. Tego dnia zamierzał jednak poczuć się jakby znowu miał szalone trzydzieści lat i najzwyczajniej w świecie spić się na tyle, aby był w stanie wrócić do domu i paść na pierwsze nadający się do spania mebel. A co, jutro miał wolne, należało mu się.
Przekroczył próg Białej Wiwerny i ukradkiem rozejrzał się po mało zachęcającym na pierwszy rzut oka miejscu. Po pierwsze - mimo wszystko Nokturn nie przodował na wykresie bezpiecznych okolic Londynu. Po drugie - przyzwyczajenie z pracy, gdzie obserwacja działa się cały czas, a każdy detal mógł mieć znaczenie. Po trzecie - a nuż spotka kogoś znajomego i nie będzie musiał pić sam. Niestety, szczęście nie zamierzało się do niego uśmiechnąć i pozostało mu zająć jedno z wolnych miejsc przy barze. Niebieskie włosy Cú Chulainna zwracały uwagę pierwsze piętnaście razy, obecnie nikt się nawet nie oglądał, chyba że z przyzwyczajenia w reakcji na skrzypnięcie drzwi. Nawet już nie musiał się odzywać do barmana. Wystarczyło, że złapał jego spojrzenie, kiwnął mu głową ze swoim szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy i zamówienie zostało złożone. "To-co-zwykle", jego ulubiony drink on drugiej wizyty w przybytku procentów. Był prostym człowiekiem, jak miał wybór to stawiał na whisky i niczego więcej do szczęścia nie potrzebował, chyba że ktoś potem zaproponował pizzę, im dziwniejsza tym lepsza.
Głośny, acz krótki stukot szklanki oznajmił rozpoczęcie weekendowego upajania się. Chwała Merlinowi, miał dość tego tygodnia. Nudził się niemiłosiernie. Tak jak wcześniej nie wiedział w co ręce włożyć, tak nagle wszystko stanęło i nastąpił okres stagnacji. O'Connor miał w sobie zbyt dużo energii, aby siedzieć tyle czasu na dupie, na dodatek przez to sporadycznie próbują go wrobić w papierologię, a to za bardzo kojarzyło mu się z tonami prac domowych w Hogwarcie. Już wolał się samotnie upijać gdzieś na Nokturnie niż kwitnąć porządkując raporty i akta.

@Korbu Venitius


Ostatnio zmieniony przez Cú Chulainn O'Connor dnia 17.11.20 13:25, w całości zmieniany 2 razy
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 16.11.20 17:28 | Re: Przy barze
Czasami nuda zżerała go aż za bardzo.
Jaki mógł być bowiem inny powód dla którego zamiast porządnego baru wybrał taki w tak parszywym miejscu jak Nokturn? Było to miejsce gdzie zdecydowanie łatwiej było wyłapać po mordzie niż porządnie się napić, w końcu jakość trunków nie była tutaj na specjalnie wysokim poziomie. Czy mu to przeszkadzało? Nie. Zawsze uważał że trochę nieskrępowanej przemocy fizycznej nikomu jeszcze nie zaszkodziło, zresztą po szumowinach które tu bytowały raczej nikt by nigdy nie płakał.
A on naprawdę potrzebował zajęcia.
Wszedł i od razu rozejrzał się, wypatrując potencjalnego "partnera" do ewentualnych słownych przepychanek, albo po prostu mniej sympatycznej wymiany zdań. Od razu rzucił mu się w oczy przy barze facet, który samą swoją prezencja wzbudzał w nim zdegustowanie. Mężczyzna który miał ufarbowane włosy. Tylko jeden typ facetów, o ile można w ogóle tak nazwać tych degeneratów, farbował sobie włosy, malował się czy wymyślał inne głupoty. Zdaniem Korbu to było odrażające że takie jednostki ośmielały się włóczyć po ulicach jakby nigdy nic i wszem i wobec emanować swoją odmiennością. Jego zdaniem samo istnienie takich jednostek było na swój sposób odrażające. Co gorsze, jedno z niewielu wolnych miejsc przy barze było tuż obok tej chodzącej abominacji. Czyli będzie musiał uważać na swoje dupsko.
Chyba już wiedział z kim dzisiaj przyjdzie mu się przepychać i komu będzie musiał okazać gdzie jest jego miejsce. Podszedł do baru i burknał:
- Whyski, ale porządne, nie jakieś irlandzkie ścierwo bo tego się nie da pić
Chwilę odczekał na zamówienie po czym z bliska już z niesmakiem obrzucił ukradkowym spojrzeniem delikwenta z niebieską banią. Przecież ten gość mógł być spokojnie w jego wieku, jak nie nawet starszy, że też mu te głupoty jeszcze z głowy nie wyszły. Odpalił papierosa, pociągnął ze szklanki i wypuszczając, naturalnie ZUPEŁNYM PRZYPADKIEM dym praktycznie prosto w twarz "towarzysza" przy barze postanowił do niego przemówić.
- Wiedziałem że z wami brytolami jest coś porządnie nie tak, ale to co masz na łbie, przebija nawet picie herbaty z mlekiem - rzucił spokojnie. Nie zamierzał go przecież zwyzywać zamiast dzień dobry. W końcu nie przyszedł tu szukać zwady, prawda?
A nawet jeśli, to wierzył że znajdzie aż nadto powodów żeby ją znaleźć, prędzej czy później.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor
Neutralni
▲ 17.11.20 14:30 | Re: Przy barze
Są takie dni, gdy spokój nigdy nie był opcją braną pod uwagę. Gwiazdy w nieodpowiedniej konfiguracji postanowiły najwyraźniej, że O’Connor miał zbyt dobrze w życiu, zdecydowanie nudził się facet i szkoda, żeby marnował swój potencjał. W końcu po co być spokojnym koneserem trunków jak można zostać berserkerem wśród alkoholików? Sam zainteresowany zapewne znalazłby przynajmniej kilka powodów, ale z jakiegoś powodu nikt nie zapytał go o zdanie. Siedzi spokojnie, wymienia się uprzejmościami z barmanem, gdzie co drugie słowo to przekleństwo, a po każdym zakończonym wątku następuję obopólne rozbawienie i polanie następnej kolejki. No sielanka, szczególnie jak na Nokturn, choć bycie neutralnym miało ten plus, że nawet tak owiane złą sławą miejsca nie stanowiły problemu. O dziwo, wiele „szumowin” potrafiło traktować innych fair jeśli dostały to samo w zamian – a że rzadko dostają takie rarytasy zamiast „dzień dobry” to się potem ludzie dziwią, że niebezpiecznie jest się zapuszczać w ciemne uliczki.
I wtedy zjawił się on, bynajmniej nie cały na biało. Bardziej cały na bucowato, choć o tym jeszcze O’Connor nie wiedział. W pierwszej kolejności nie zwrócił na niego uwagi, w końcu przyszedł się zrelaksować, a nie monitorować każdego bywalca spelun. Na Nokturnie ciężko było się wyróżniać z tłumu, nawet mając niebieskie włosy, choć zastanawiało go czy to specyfika miejsca, czy inni po porostu już tak bardzo przyzwyczaili się do jego barwnej osobowości.
I puff, sielankowa bańka prysła, gdy nowoprzybyły postanowił na wstępie zmieszać z błotem jego – jego ukochaną, najpiękniejszą z dam i tak dalej. Wyraz twarzy Cu Chulainna zmienił się na połączenie „co za pajac” z „stać mnie na odszkodowanie czy bardziej opłaca się pogrzeb”. No nic, całe życie przepychał się z Brytyjczykami, Szkotami i innymi Walijczykami, życie na Wyspach to była jedna wielka przepychanka i zawody w ubliżaniu sobie nawzajem, więc niech będzie. Jedynie akcent mu nie pasował do żadnego z wcześniej wymienionych narodowości. Co jak co, ale różnił się diametralnie od czegokolwiek co kojarzył ze swojego rewiru, nie spotkał się też z czymś takim w innych zakątkach Europy. Może Amerykanin? To by wyjaśniało brak gustu i najwyraźniej ujemny iloraz inteligencji połączony z bucowatością, którą w końcu odkrył, czując jak chmura dymu papierosowego okala jego niebieski łeb.
Wtedy wylądowała druga bomba. Obcy najwyraźniej za dużo się naczytał o pewnych wojennych incydentach w Japonii i bardzo nie chciał zostawać w tyle. Brytol. Nazwał go Brytolem. Już wolałby zostać pomylony ze Szkotem, Walijczykiem, nawet Niemcem, ale z Brytolem. Tylko Francuz byłby gorszy, ale to już personalna niechęć do tamtych terenów. W każdym razie, herbata wylana, czara goryczy też, krew wzburzona. Jak mawia klasyk – no i chuj, no i cześć. O’Connor powoli obrócił głowę w kierunku rosłego blondyna i od razu rozpoznał z kim ma do czynienia. Za długo miał obsesję na punkcie quidditcha, szczególnie że aktywnym fanem pozostał po dziś dzień. Tak jak przypuszczał i tak jak zapamiętał – gwiazdy, szczególnie te, które przeminęły miały ego większe niż ustawa przewidywała.
- No proszę. – zaczął nad wyraz spokojnie, acz szelmowski pół uśmiech podszyty kpiną nie schodził z jego twarzy. W oczach powoli budziły się do życia iskry, które zwiastowały przygotowywanie organizmu na każdy rozwój wypadków. – To u was normalne, że psy nie na swoim podwórku tak głośno szczekają czy korzystasz z okazji, że rodzice nie patrzą? Kto by pomyślał, że można było latać tak wysoko, a upaść tak nisko, aby przypierdalać się do koloru włosów.
Jego głos był spokojny, wręcz emanował wyluzowaniem, ale w głowie Irlandczyka trybiki pracowały w szaleńczym tempie oceniając sytuację pod każdym kątem. Albo Korbu szukał zwady za wszelką cenę, albo był bezdennie głupim atencjuszem, który nie radził sobie z zakończeniem kariery. Naprawdę wolał, żeby pierwsza opcja okazała się prawdziwa, bo gdzieś tam bolałby go fakt, że jedna z gwiazd jego ukochanego sportu mogłaby stoczyć się tak nisko. Australijczyk był większy od niego, obstawiał, że też silniejszy, co go niespecjalnie dziwiło, choć musiał oddać, że widocznie nie zastał się jak na emeryta sportowego przystało. O’Connor musiałby liczyć przede wszystkim na swój refleks, skuteczną obronę i zwinność. Gdy w powietrzu wisiała groźba bójki w pubie istniały dwie opcja – albo właśnie zyska sobie wroga, albo w ten dziwny sposób zostaną dobrymi przyjaciółmi. Z jakiegoś powodu nie istniał trzeci scenariusz.
- Aż szkoda młodej Prewettówny. Dziewczyna zasługiwała na kogoś, kogo horyzonty nie kończyły się i zaczynały na poziomie murawy. – westchnął z ubolewaniem, które było tak samo teatralne jak i miało w sobie coś autentycznego. Naprawdę było mu szkoda tej dziewczyny. Nie znał jej za bardzo, to fakt, ale Prewettowie nie byli tacy źli, więc podejrzewał, że umieją wychować każde ze swoich dzieciaków. Chyba, że poleciała na majątek i wygląd, a reszta jej nie obchodziła, wtedy niech się bawi.

@Korbu Venitius
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 18.11.20 12:35 | Re: Przy barze
Słysząc odpowiedź swojego rozmówcy parsknął śmiechem i wyszczerzył się.
- No proszę, proszę. Kto by się spodziewał że Yorkshire Terrier też czasem gryzie. Tylko z percepcją masz coś nie tak, skoro gołym okiem nie widzisz że to nie byłoby zbyt fair, sparingować Yorka z Opalookim Antypodzkim - skwitował. Wystarczyła mu jedna wypowiedź by uświadomił sobie że facet nie jest brytolem - rozgotowanych pomidorów nie uświadczono, ale nie potrafił absolutnie przypasować jego akcentu do żadnego z pozostałych krajów z wysp. Szkot, Irlandczyk czy Walijczyk - nie miał bladego pojęcia, dla niego każdy z nich brzmiał tak samo, wiedział jednak że prawdopodobnie nazywając gościa Anglikiem obraził go bardziej niż gdyby zwyzywał jego matkę, zamordował mu psa i zbrzuchacił żonę. I to akurat było mu na rękę, liczył że faktycznie będą mogli się trochę pobawić. Póki co kolega ciepły miał jakiegokolwiek jaja żeby mu odpyskować, nie zapomniał ich z domu, Korbu liczył więc że faktycznie dojdzie do jakiejś porządnej bójki.
- Jeszcze raz to samo - rzucił w międzyczasie do barmana i zaciągnął się ponownie papierosem. Wciąż był raczej uśmiechnięty i tylko pewnego rodzaju ogniki w jego oczach świadczyły o tym że jego rozmówca bardzo powinien uważać na słowa i czyny, bowiem mimo że Venitius był ścigającym z zawodu, to w życiu prywatnym potrafił być groźniejszy niż nie jeden tłuczek. Właściwie to nawet z charakteru by się zgadzało.
- Ja na Twoim miejscu ważyłbym słowa, wchodząc na temat mojej żony. W przeciwnym wypadku może się okazać że szkoda to będzie Twojemu chłopakowi kiedy zobaczy że Twoja buźka już nigdy nie będzie tak urodziwa jak kiedyś - ostrzegł go spokojnie, posyłając kolejną chmurę z papierosa prosto w jego twarz w szyderczym geście, lecz jego głos wciąż emanował rozbawieniem. Chociaż to chyba raczej nie był dobry omen dla jego rozmówcy. Popił sobie spokojnie z kolejnej szklanki szkockiej, licząc że faktycznie rozwój wydarzeń pójdzie po jego myśli - bądź co bądź, jego celem było sprowokowanie niebieskowłosego do bójki. Nie chciał jej zaczynać sam, bowiem w gruncie rzeczy porządny był z niego facet, nie zamierzał nikomu połamać wszystkich kości bez powodu - no, chyba że w samoobronie, wtedy trochę inaczej to wyglądało. Chociaż sama ta drobna przepychanka słowna i tak przypadła mu do gustu - zawsze coś. Zastanawiał się czy wejdą jeszcze na jakieś potężniejsze wyzwiska zanim dojdą do mordobicia? A może wręcz przeciwnie, cała zabawa zacznie się wyjątkowo szybko? Tutaj przynajmniej, w przeciwieństwie do boiska Quidditcha, nie wszystko było przesądzone od momentu w którym pojawił się na scenie. A to już coś.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor
Neutralni
▲ 23.11.20 16:44 | Re: Przy barze
Tak, przerost ego, tego właśnie się spodziewał i Venitius postanowił go nie zawieść. Jego ekspresja wyrażała rozbawienie i politowanie jednocześnie, wręcz patrzył na Australijczyka z góry, choć nie brało się to względów fizycznych. Pomimo emerytury musiał mu oddać, że był bardziej rosły, prawdopodobnie wciąż wykazywał się refleksem, a sprawność fizyczna nie oklapła aż tak. Pewnych rzeczy się nie zapomina, pamięć organizmu potrafiła być potężniejsza od miesięcy, a czasem nawet lat lenistwa. Dodatkowo O’Connor nie wiedział w sumie co Korbu robił od momentu przejścia na emeryturę. Niekoniecznie musiał grzać tyłek w fotelu, napawając się swoimi sukcesami, a wręcz przeciwnie – skończyć w odpowiednim momencie jedną dziedziną, aby zacząć trenować coś innego jak chociażby walkę. Kondycje już miał, więc musiał brać to pod uwagę. Nie pasowało mu, że poza przyjemniaczka nie reprezentowała najmniejszych znamion nawyków wykształconych podczas treningów tego typu, ale niedocenienie przeciwnika to pierwszy gwóźdź do trumny. Zabawne, że z miejsca zakładał starcie – pewnie dlatego, że byłoby to poniekąd ożywcze, dodatkowo miał szczęście do wyrywnych w gorącej wodzie kąpanych osób. Kto jak kto, ale Australijczyk powinien mieć gorącą krew. O’Connor wybuchnął śmiechem – szczerym, głośnym, zupełnie jakby usłyszał świetny żart, choć w sumie nie odbiegało to od prawdy.
- A to żeś poleciał z wyobraźnią. – zaczął, gdy złapał oddech. – Jak na moje jedyny smok, obok którego stałeś to ten w podręczniku szkolnym. Z tego co wiem to są agresywne, ale dumne, a nie durne. Taki mały błąd, a różnicę widać gołym okiem.
Zlustrował go z góry na dół z kolejną porcją politowania. To był ten dziwny moment, gdy jego odczucia wobec Korbu były ambiwalentne. Z jednej strony nieźle się bawił, rzadko kiedy mógł się tak swobodnie poobrażać, aż mu się przypominały szczenięce lata – a oboje byli jak najbardziej dorośli przecież. Co za życie. Z drugiej jednak strony liczył jednak, ze gracz międzynarodowego kalibru będzie reprezentował sobą coś więcej niż dopierdalanie się do koloru włosów i jakieś przygłupie insynuacje na temat orientacji O’Connora – i to przez kolor włosów, na gacie Merlina i świętej pamięci cnotę Morgany.
- Źle mnie zrozumiałeś, twoja żona to naprawdę świetna dziewczyna, naprawdę. I męczennica, patrząc na ciebie. Jej też wysuwasz takie insynuacje z dupy i dopasowujesz do swojego światopoglądu, który zmieściłby się wewnątrz znicza czy pozwalasz zachować iloraz inteligencji wyższy od paprotki?
Dopił swój trunek tuż po kolejnym niskim zagraniu, które było oczywiście czysto prowokacyjne. Nie trzeba było być naukowcem po piętnastu fakultetach, aby przejrzeć zamiary Venitiusa, szczególnie, jeśli prowokacje i bójki w pubach nie stanowiły dla kogoś czarnej magii. Ba, bywały tygodnie, gdzie rzadziej jadł niż się z kimś prał. Lub chlał. Lub jedno i drugie w dowolnej konfiguracji. Już zauważył, że na tym etapie wymiany uprzejmości nie da się przerwać wymiany. Ten, kto by się odwrócił i odszedł zyska punkty ujemne już na wieki wieków amen, do kompletu z łatką tchórza. O’Connor tchórzem absolutnie nie był, wręcz preferował wylądowanie w stanie agonalnym u Munga niż wycofanie się ze starcia. Honor wojownika wpajano w rodzinie bardzo skutecznie.
- Jestem wzruszony twoją troską o moją aparycję, naprawdę. Chociaż jesteś wybitnie smutnym człowiekiem, jeśli oceniasz relacje przez pryzmat ładnej buźki. Skąd więc decyzja o małżeństwie? Czyżby mocny w gębie podkulił ogon i dał się ustawić rodzinie? Uroczo, chociaż pilnuj, żeby Katherine nie dowiedziała się jak ją będziesz zdradzał na prawo i lewo poszukując tych ładnych buziek, o które tak dbasz.
Trochę prowokował, coraz bardziej wyczulając zmysły na potencjalny atak. Również wolał, aby to przeciwnik zaczynał starcie, dając od razu pierwszą dawkę informacji na temat swojej techniki, sprawności i stylu. Łatwo było zauważyć, że Korbu reaguje na uwagi o żonie, więc postanowił wykorzystać ten sposób. Inna sprawa, że faktycznie nijak nie pasowało mu do kogoś takiego małżeństwo, szczególnie tak nagłe, o którym nawet nie plotkowano zawczasu. Nie spodziewał się aranżowania po Prewettach, więc pozostawało mu liczyć na to, że ich latorośl po prostu poleciała na sławę sportowca, a nie została oszukana, zmanipulowana czy zmuszona siłą. Chociaż tyle dobrego chciał myśleć o tym awanturniku.
Korbu Venitius
Korbu Venitius
Strona Czarnego Pana
▲ 26.11.20 11:40 | Re: Przy barze
- Dym się zgadza - mruknął zamiast odpowiedzi wypuszczając kolejną chmurę z papierosa prosto w twarz rozmówcy. Nie widział najmniejszego powodu odpowiadać na to, skoro ktoś postanawiał brać przenośnie zbyt dosłownie. On też miał dość ambiwalentne odczucia wobec Irlandczyka - z jednej strony jego podejście do kogoś ewidentnie lepszego od siebie było karygodne, z drugiej - miło było podyskutować z kimś kto nie nadskakuje na każde jego słowo tylko ze względu na to kim jest i co osiągnął. Zauważył bowiem że kupa ludzi będzie go idealizować tylko dlatego że jest bogaty i sławny - nie miało dla nich znaczenia jaką jest osobą, po prostu wystarczyło że był sportowym celebrytą. To było męczące. Z dwojga złego chyba wolał takiego krnąbrnego ścierwiaka jak ten tutaj niż kolejnego fanboya. Tak, to doprawdy miła odmiana. Nawet można powiedzieć że naprawdę nieźle się bawił, a raczej tak by było gdyby nie fakt że jego rozmówca miał ewidentnie brytyjski poziom wyzwisk - jak dla Korbu zdecydowanie mdłe i flegmatyczne, jak praktycznie wszystko w tym kraju. Brakowało faktycznego ognia - najwyraźniej to on musiał pójść krok dalej, w przeciwnym wypadku nie ruszą się z miejsca.
- Tak, pozwalam jej zachować iloraz większy od Twojego intelektualnego ideału - odparował tylko spokojnie popijając jeszcze raz. No cóż, szkocka whisky była naprawdę dobra, w przeciwieństwie do obelg jego rozmówcy miała smak. Wysłuchał kolejnej jego wypowiedzi z lekkim politowaniem wymalowanym na twarzy, kiedy jednak dobiegła ona końca zostało ono zastąpione pogardą i iskierką gniewu. Insynuowanie że Korbu zdradzałby żonę dotknęło go w pewien sposób. Już doskonale wiedział że bójka jest nieunikniona, powoli jednak przestawał wierzyć w to że niebiesko włosy wyjdzie z baru o własnych siłach - irytował go, a to nigdy nie było mądre. Wiedział więc że chcąc nie chcąc będzie musiał go wyjaśnić na tyle by zrozumiał swój błąd, chociaż to zabawne która część jego wypowiedzi aż tak go dotknęła, podczas gdy na resztę obelg pozostawał głuchy.
- Słuchaj, jesteś z miejsca które większość świata uważa za gorszą część Wielkiej Brytanii, nie potrafisz prowadzić uprzejmej wymiany obelg bez tykania tematu cudzej żony i bujasz się jak pierdolony rycerzyk który zamiast poszukiwać świętego kielicha, tańczy na włóczni, popijając coś co sądząc po zapachu wyszło z cewki moczowej skrzata domowego. I Ty mi zarzucasz że jestem smutnym człowiekiem? Czy Ty w ogóle patrzysz w lustro, czy po prostu zapominasz że to Ty w nim się odbijasz bo ilekroć w nie spojrzysz jesteś zbyt zajęty masturbowaniem się, bo nareszcie widzisz pizdę z bliska? Jak Cię w ogóle zwą? Sir Suck-Lance-a-lot? - wyrzucił z siebie w końcu, jego głos jednak się zmienił. Teraz był pełen jawnej, chłodnej pogardy, pozbawiony wcześniejszej humorystycznej nuty. Chociaż to był jego ulubiony moment przepychanek barowych - wiedział że za moment padnie pierwszy cios, nie było jeszcze przesądzone z czyjej strony, ale na pewno było to nieuniknione. Wiedział też że ten komu pierwszemu puszczą nerwy będzie na przegranej pozycji - jeśli chłop się nie pośpiechy to Korbu będzie zmuszony do tego jakże lekkomyślnego posunięcia. I w sumie nawet by mu to odpowiadało - on niekoniecznie musiał czekać aż przeciwnik cokolwiek zrobi. Nie bał się konfrontacji, nie potrzebował też przewagi wynikającej z możliwości skontrowania czy zaskoczenia. Czuł się raczej pewnie, wiedział też że jego pysk nie jest ze szkła. Wiedział też że ma znaczną przewagę, bo kiedy ten chłopaczek zajadał się puddingiem, to on pożerał krokodyle, jaja sokoła, szejki proteinowe, skały i serca wrogów. Metaforycznie oczywiście, ale wiadomo o co chodzi. Mimo to postanowił dać mu jeszcze chwilę - Korbu cierpliwy jest, pychą się nie unosi, kilkadziesiąt sekund może jeszcze zaczekać.
Sponsored content
▲ | Re: Przy barze