:: Anglia i Walia :: Londyn :: City of Westminster :: Pokątna :: Sklep Ollivanderów
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 25.10.20 12:41 | Półki z różdżkami


Półki z różdżkami


Darwin Ollivander
Darwin Ollivander
▲ 28.11.20 15:48 | Re: Półki z różdżkami
16.08.'78r.
To nie tak, że był w tym momencie zły. To zupełnie nie tak. Już dawno przestał się złościć. Był po prostu wyczerpany. Może i trochę rozczarowany? Bowiem znów nastąpiła ostra wymiana zdań pomiędzy nim, a jego dziadkiem. Już nawet nie chodziło o przyszłym przejęciu sklepu przed Darwina - i tak do tego dojdzie. Nieważne co chłopak powiedział, staruszek zawsze był na nie. Pomimo, że już od czterech lat wiernie uczył się fachu i pracował w sklepie bez najmniejszej skargi, zawsze punktualny i pilny, to i tak nie mógł powiedzieć ani słowa. Nawet nie mógł niczego zasugerować jeśli chodzi o pomoc klientom. Po prostu zawsze był odstawiany na bok. Niezmiernie go to denerwowało. O wiele bardziej lubił, kiedy najstarszy z rodziny chował się w gabinecie albo po prostu zostawał w domowej pracowni, a na sklepie zostawał on i ojciec. Bowiem jego rodziciel - mimo że wciąż miał do niego uraz o ten wybryk z ucieczką z domu - był dla niego bardziej wyrozumiały. Często sam zachęcał go do rozmawiania z klientami, nadzorując jego pracę i poświęcał mu więcej uwagi kiedy uczył go o tworzeniu różdżek. Jednak takie dni bywały rzadkie.
I jak to bywa po niemalże każdej kłótni, dziadek kazał mu iść poukładać na półkach. Niezbyt zadowolony z przebiegu sytuacji teraz stał na drabinie z kilkoma pudełkami na rękach i starał się ogarnąć ten burdel. Oczywiście, dziadek kazał mu robić wszystko ręcznie bez użycia magii, aby "ukształtować jego charakter i nauczyć go cierpliwości". Gówno prawda, miało go to dłużej zająć. Dlatego właśnie wziął wszystko na raz i starał się nie spaść. Skupiony na zadaniu zaczął gwizdać pod nosem.
W pewnym momencie kątem oka ujrzał jakąś sylwetkę. Obrócił się lekko, a widząc, że to jakaś kobieta nie mógł się powstrzymać od odezwania się.
- Witam panienkę, mogę w czymś pomóc? - po tych słowach przyjrzał się ów postaci. Rozpoznał w niej Genevieve Rosier, pamiętał ją doskonale, bo oboje byli przydzieleni do ravenclaw. No i była dziewczyną, na które zdecydowanie więcej zwracał uwagę niż na osoby płci męskiej. Chyba tak jak reszta, ona też za nim nie przepadała, jednak czy on się tym przejmował? Nie. - Oh, Genevi-
I w tej chwili zachwiał się i zwyczajnie... Spadł z drabiny. Prosto na plecy. Przy okazji na ziemię spadło parę pudełek z różdżkami, wywołując przy tym małe eksplozje. Na szczęście nic więcej. Zagryzł zęby. To było bolesne. Jednak bardziej zależało mu na tym, aby jego dziadek niczego nie usłyszał (mało prawdopodobne), a jak już, to żeby tu nie przybiegł. Nie powinno do tego dojść, gdyż czasami takie rzeczy się zdawały. Darwin był dość niezdarny i już przestano się interesować hałasem jaki wywoływał. Za to był to kolejny argument jakim posługiwał się jego dziadek. Ktoś taki nie powinien zajmować się sklepem!
Przewrócił oczami na samą myśl o tym zdaniu, po czym dźwignął się z jękiem.
- Przepraszam bardzo za zamieszanie. Mam nadzieję, że nic się tobie nie stało? - otrzepał się i lekko schylił ku niej po czym wystawił w jej stronę dłoń. Według zasad savoir vivre mógł ucałować jej rękę jedynie za pozwoleniem, i na to pozwolenie czekał.

@Genevieve Rosier
Genevieve Rosier
Genevieve Rosier
Neutralni
▲ 04.12.20 3:11 | Re: Półki z różdżkami
Dlaczego to ona musiała płacić za histerię matki. Dzisiejszego poranka dostała sowę z liścikiem od tej jakże wspaniałej kobiety, w którym została poinformowana, że różdżka jej rodzicielki doznała tragicznego wypadku i trwałego uszkodzenia w związku z czym konieczne jest kupno nowej, takiej samej jak ta wcześniejsza. Jednak pani Rosier absolutnie nie mogła zrobić tego sama, gdyż jak napisała jeśli zobaczę chociażby jeden wyraz pogardy i niesłusznej oceny na twarzy, któregoś z Ollivanderów to umrę na miejscu. Nie minęło pół godziny, a zagadka czemu czarownica, aż tak dramatyzowała w tej kwestii się rozwiązała. Przyleciała bowiem wtedy kolejna sowa, tym razem od jej ojca. Wiadomość była krótka Florence wpadła w histerię, bo ktoś powiedział kilka złych słów o jej zdolnościach magicznych. Wrzuciła różdzkę do kominka. Proszę kup nową i nie poruszaj z nia tego tematu.
Genevieve po odczytaniu tego cicho westchnęła, ale co miała zrobic? Pozostało jej jedynie wziąć karteczkę z podanymi danymi różdżki i odwiedzić ten słynny sklep na Pokątnej. To nie tak, że przecież miała inne plany na ten dzień. Na przykład malowanie. Eh... Merlinie. I jeszcze będzie musiała wymyślić historyjkę w jaki sposób Florence Rosier mogła stracić swoją różdżkę, bo prawdziwa wersja wydarzeń absolutnie nie nadawała się do powiedzenia komukolwiek... Chociaż... Skoro teraz na nowo odnowiły w jakiś sposób relacje z Violą może mogła powiedzieć siostrze, co najlepszego się wydarzyło w ich domu. Przecież ona doskonale by to zrozumiała. W końcu sama była świadkiem nie jednego wybryku i zachowania tej kobiety.
W sklepie na całe szczęście było pusto. W końcu zależało jej na tym, by załatwić tę sprawę przy jak najmniejszej ilości osób. Jeszcze ktoś domyśliłby się prawdy i miałaby naprawdę przechlapane... Świetnie. Teraz ona zaczynała histeryzować. Merlinie, oby tylko na starość nie stała się taka, jak jej matka. Przecież to byłby dla niej koszmar większy, niż... Chyba niż wszystko.
- Dzień dobry - odezwała się wchodząc do pomieszczenia. Po lewej od niej na drabinie stał młody czarodziej, który od razu ją przywitał, a którego ona od razu rozpoznała jako Darwina Ollivandera. Kąciki jej ust wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. Kojarzyła go. On równiez był Krukonem, ale w przeciwieństwie do niej uwielbiał pakować się w tarapaty. I to zdecydowanie częściej niż inni. Nie byłaby szczera, gdyby powiedziała, że przepadała za jego osobą, ale przecież nie mogła tego po sobie dać poznać. Zwłaszcza, że nie zdążyła jeszcze nic odpowiedzieć, kiedy Darwin spadł z drabiny. Z ust Genevieve dało się słyszec cichy okrzyk i odruchowo odsunęła się, by uniknąć niewielkich eksplozji. Kiedy tylko ustały od razu podeszła do Ollivandera, by mu pomóc, ale ten podniósł się sam.
- Wszystko w porządku? Nic ci sie nie stało? - zapytała dalej nieco przejęta. W końcu nie często mogła być świadkiem tak... widowiskowego upadku. Kobieta szybko obrzuciła wzrokiem swój strój, by upewnić się, czy i on nie ucierpiał w wyniku zamieszania. Szczęśliwie jej ciemnogranatowa, elegancka sukienka dalej pozostała w nienagannym stanie. Przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę.
- Na pewno wszystko dobrze? Może powinieneś usiąść. Powinnam kogoś zawołać?
Mimo pewnej troski nie mogła powstrzymać się od myśli, że ten incydent w wykonaniu Darwina wcale szczególnie jej nie zdziwił.
Darwin Ollivander
Darwin Ollivander
▲ 08.12.20 21:59 | Re: Półki z różdżkami
Wszystko było z nim w porządku. Przeżył w swoim życiu tyle upadków, że jego ciało było bardziej odporne na takie "drobne" urazy. Lub przyzwyczajone, jeden pies. Jednak w ostatnim momencie przypomniał sobie, że nie tylko on mógł ucierpieć. I nie chodziło tu też o Genevieve. Szybkim ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej puchatką kulkę. Początkowo przestraszył się, że w jakiś sposób mógł niekorzystnie wylądować i przygnieść swojego puszka pigmejskiego. Jednak pupil ruszył się jakby otrzepując. Kamień spadł z serca mężczyzny. Byłoby to co najmniej okropnym wydarzeniem, z którym niekoniecznie poradziłby sobie. Był bardzo przywiązany do Alberta.
Położył go sobie na ramieniu jednocześnie odpowiadając na pytanie dziewczyny:
- Nie musisz się o mnie martwić. - uśmiechnął się do niej. - Najważniejsze, że tobie nic nie jest. Winiłbym siebie do końca życia, gdyby stała ci się krzywda z mojego powodu.
No, cóż. Typowym dla młodego Ollivandera było hiperbolizować w obecności kobiety. I, oczywiście, przymilać się jej najlepiej jak tylko umiał. A z wiekiem umiał coraz więcej. Lubił podrywać kobiety. Nigdy nie umawiał się z żadną na dłużej niż jedną noc. Zawsze obie strony były zadowolone. Jego rodzicom nie bardzo się to uśmiechało, jednak nie zmuszali go do ślubu, wiedząc, że jeśli tylko mu coś każą może się zdenerwować i, w najlepszym wypadku, wyjechać na jakiś czas. Dlatego zamiast otwarcie przymuszać go do ożenku coraz częściej rzucali małymi uwagami. Darwin jasno określił, że jak już ma znaleźć sobie żonę to po swojemu, jednak nigdy nie natrafił na taką, która faktycznie by mu podpasowała.
- Niezmiernie miło mi, że tak się o mnie martwisz, jednak nie ma takiej potrzeby, zapewniam. - powiedział. Był lekko zestresowany, że Gen naprawdę kogoś zawoła. Wtedy przyjdzie dziadek - naczelny tyran. - Uwierz mi, prędzej wolę spaść jeszcze z dziesięć razy niż aby... Ktoś niepotrzebnie się tu pojawił. - dokończył. Nie chciał pokazywać po sobie tego, że był to dla niego dość delikatny temat, dlatego starał się zachować pokerową twarz. Nie lubił chwalić się swoją relacją z dziadkiem, mimo że zdawał sobie sprawę, że większość ludzi, którzy go znają, o niej wiedzą. Ludzie z Hogwartu szczególnie. Ah, te wyjce.
- Mogę w czymś ci pomóc? - zapytał. W międzyczasie chciał posprzątać ten bałagan. Jednak kiedy schylił się po pierwsze pudełko poczuł, że jego plecy nie miały się tak dobrze jak mówił. Na brodę Merlina, było fatalnie. Jęknął po czym się wyprostował i oparł ręką o półkę. Zapewne musiał wyglądać jak starszy pan, którego w krzyżu łupie i w ogóle kolana już nie te. Nie chcąc martwić panny Rosier odezwał się: - A jak życie ci się układa? Gdzie pracujesz? Siostra zdrowa? - modlił się w duchu aby okazało się, że ona naprawdę miała siostrę. Ze szkoły pamiętał piąte przez dziesiąte, jednak musiał jakoś odwrócić jej uwagę, prawda? Chociaż pewnie i tak nie dało się tego zrobić.
Genevieve Rosier
Genevieve Rosier
Neutralni
▲ 23.12.20 16:05 | Re: Półki z różdżkami
Genevieve uśmiechnęła się na widok, kolorowej, puchatej kulki, która właśnie usadowiła się na ramieniu mężczyzny. Dobrze, że maluchowi nic się nie stało. Sama nie miała żadnych zwierzat, oprócz sowy oczywiście, ale nie uważała, żeby ranne stworzonko było przyjemnym widokiem. Chociaż Ollivander wykazał się niewielką rozwagą skoro postanowił zabrać pufka ze sobą na drabinę. Wychodziło na to, że czarodziej dalej nie wydoroślał i wciąż zachowywał się tak, jak zapamiętała go z Hogwartu. Czyli nie najlepiej. Kolejne jego słowa sprawiły, że brew młodej Rosier nieznacznie poszybowała, ku górze.
Winiłbym siebie do końca życia, gdyby stała ci się krzywda z mojego powodu.
Cóż za wielki dramatyzm krył się w tej wypowiedzi! Musiała się powstrzymać przed przewróceniem oczami.
- To miłe, że tak się zmartwiłeś, ale proszę zauważ, że nawet nie stałam na tyle blisko, by stało mi się coś poważnego. Ty z kolei właśnie spadłeś z dość wysokiej drabiny, wśród wielu iskier. Chyba jednak lepiej by było, gdybyśmy skupili się na twoich zdrowiu - uśmiechnęła się delikatnie, ale nie zamierzała ciągnąć tematu samopoczucia Darwina. Zwłaszcza, że chyba rzeczywiście nie wyglądał, jakby bardzo ucierpiał w tym wypadku. Widocznie to ten typ osoby, co pakuje się w tarapaty, a i tak zawsze wychodzi z nich cało. Trochę mu zazdrościła. Życie ostatnio dołożyło jej parę problemów i nie miała pojęcia, czy to one pokonają ją, czy ona je.
- Ktoś ma niepotrzebnie się tu pojawić? - zapytała, początkowo, nie do końca rozumiejąc o co może mu chodzić. Czyżby miał na myśli innych pracowników? Może dziadka? Jak przez mgłę pamiętała, że starszy Ollivander, który prowadził sklep, zza czasów Hogwartu miał dość specyficzne relacje z własnym wnukiem. Jeśli tak rzeczywiście było to zachowanie Darwina musiała ocenić na conajmniej... Nieprofesjonalne. Przecież lepiej zgłosić wypadek związany z tak wrażliwą i ważną rzeczą, jaką są różdżki. Jednak nie zamierzała zwracać czyjejś uwagi na ten incydent.
W końcu nie chciała być taką osobą. Zresztą to naprawdę nie była jej sprawa.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało - dodała tylko i wyciągnęła z torebki karteczkę, na której spisała informacje o poprzedniej różdzce matki. Jej giętkości, rdzeniu i drewnie. Podała ją Darwinowi.
- Tak. Przydałaby mi się pomoc. Różdżka mojej matki uległa wypadkowi i potrzebuje nowej. Niestety z powodu złego samopoczucia nie mogła pojawić się dzisiaj osobiście, a jak sam rozumiesz z taką sprawą nie należy zwlekać. Dlatego przyszłam ja.
Miała nadzieję, że to nie będzie problem. Po prostu chciała kupić tę różdżkę, wręczyć ją matce i mieć to z głowy. Gdyby pani Rosier musiał przybyć tu osobiście... Genevieve wiedziała, że na wieść o tym, Florence wpadłaby w histerię. No i pojawiło się to nieprzyjemne pytanie. Pytanie o życie i rodzinę. I to jeszcze o siostrę. Co miała powiedzieć? Oh wiesz... Zabawna sprawa. Moja siostra, która kilka lat temu uciekła z domu po tym, gdy wyrzuconą ją z Hogwartu ostatnio się do mnie odezwała. A co do życia... Miała opowiedziec mu o tych wszystkich nieudanych zaręczynach i histerii jej matki, że skończy jako stara panna?
- Całkiem dobrze. Pracuję w Proroku Codziennym, a poza tym maluję. A co u ciebie? Jak rodzina?
Sponsored content
▲ | Re: Półki z różdżkami