:: Anglia i Walia :: Londyn :: City of London :: Ministerstwo Magii :: Poziom VIII: Atrium
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 03.12.20 11:03 | Przekąski Ministerskie


Przekąski Ministerskie

"Przekąski Ministerskie" to miejsce, w którym każdy pracownik Ministerstwa Magii może kupić gotowe jedzenie, a następnie je zjeść. Dla każdego znajdzie się coś dobrego, a od godziny trzynastej, jest puszczana relaksacyjna muzyka.
Vivienne Parkinson
Vivienne Parkinson
Neutralni
▲ 03.12.20 23:11 | Re: Przekąski Ministerskie
| 21 lipiec

Nienawidziła poniedziałków. Choć to akurat nie było zbyt odkrywcze przemyślenie, skoro połowa populacji na świecie miała podobne odczucia. Coś po prostu było nie tak z tym dniem. I to nie tylko dlatego, że po weekendzie trzeba było wstać rano i wziąć się do pracy, ale ten dzień był najzwyczajniej w świecie chyba przeklęty i wszystko w ciągu jego trwania musiało iść nie tak. Przed wyjściem do pracy wylała na siebie kawę i musiała się przebrać. Chyba pół godziny próbowała przepchnąć się do windy. Dlaczego tu pracuje tyle ludzi? Sama winda postanowiła dzisiaj zaszaleć i wszyscy w niej obecni odegrali w niej rolę tłuczka odbijanego między podającymi. Zasypali ją dziś papirologią, musiała się użerać z jakąś durną pindą, a jest dopiero pora obiadowa. Jak na koniec dnia słońce nie zgaśnie, a księżyc nie wybuchnie będzie dogłębnie zdziwiona.
Gdy tylko na zegarze wybiła trzynasta Viv wystrzeliła niczym z procy z biura, aby tylko jak najszybciej udać się do bufetu, by w końcu zaznać chwili świętego spokoju. I napić się kawy, bo bez niej na pewno nie przetrwa do końca pracy. Na korytarz wyłaniało się coraz to więcej osób, a jej stukot obcasów o posadzkę stłumiły ciche rozmowy i szum przesuwającego się tłumu. Część ludzi całkiem wchodziła w czasie przerwy z Ministerstwa, część, podobnie jak ona sama kierowali się do Przekąsek Ministerstwa. Było jeszcze wcześnie więc bez problemu zamówiła jedzenie i napój, po czym zajęła stolik raczej na uboczu, ale z możliwością obserwacji pozostałych pracowników Ministerstwa. Zagorzali politycy, plotkujące raszple, milczki, gawędziarze, dopiero w takich miejscach i warunkach można dowiedzieć się czegoś więcej na temat innych, aniżeli gdy ci wpatrują się w blat biurka, a dokładnie mówiąc to co na nim leży.
W oczekiwaniu na swego towarzysza niedoli popijała kawę, nie chcąc zacząć jeść bez niego i obserwowała coraz to bardziej zapełniającą się sale. Ona sama nie była za towarzyskim typem osoby, nie kiedy nie musiała. Lubiła przybywać wśród ludzi w sytuacjach takich jak teraz, z daleka. Lubiła też i z nimi rozmawiać, ale przeważnie nie dlatego, że interesowało ją co mówi osoba, z którą prowadziła konwersacje, a z powodu tego co ona sama miała do przekazania. Na kogo więc czekała?
Antonius Octavianus, ile ona się plotek na jego temat nasłuchała, czy to jeszcze w Hogwarcie, czy później, to zdecydowanie innej osobie do tego czasu uszy by zwiędły. Jego reputacja wśród czystokrwistych rodzin zależna była od tego kogo spytać. Gdyby jednak Viv uznawała wszystkie plotki za prawdziwe, to sama sobie nie życzyłaby długiej przyszłości. A liczenie się ze zdaniem innych? Cóż, opinia była istotna, ale nikt kto jej nawet nie zna nie będzie jej mówił kim jest. Tak, czy owak, w Hogwarcie nigdy nie dane im było choćby nawet porozmawiać, co miało się zmienić, gdy ponownie natrafili na siebie w Ministerstwie. O dziwo okazał się być osobą, z którą rozmawia się... łatwo. Umiał słuchać, był zabawny, bystry, podobnie sarkastyczny jak i ona sama. Był zadziwiający szczery. W słowach, mimice, gestach, co było zdecydowanie przyjemną alternatywą od tego do czego zdążyła już przywyknąć. I ona sama spuściła w jego towarzystwie gardę pozwalając sobie na nieco luzu, co średnio było do niej podobne.
- A już myślałam, że mnie wystawiłeś. - Zwróciła się do mężczyzny, gdy ten tylko podszedł bliżej zaraz później popijając kolejny łyk kawy z filiżanki trzymanej przez nią w obu dłoniach.
- Musiałbyś sobie znaleźć naprawdę dobrą wymówkę. - Rzuciła pół żartem, pół serio. Była cierpliwą osobą,  ale zdecydowanie nie lubiła być wystawiana do wiatru, więc gdyby się nie zjawił to zdecydowanie później czesałaby mu kołki na głowie z tego powodu.
- Palący się Mung, atak Czarnej Armii, bądź apokalipsa może by cię usprawiedliwiły. - Uśmiechnęła się lekko odkładając filiżankę. - Pociesz mnie i powiedz, że nie tylko ja mam okropny dzień. Uwielbiam łączyć się z kimś w bólu.
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 05.12.20 1:28 | Re: Przekąski Ministerskie
21 lipiec

Poniedziałki są okropne. Zazwyczaj całą niedzielę dochodzę do siebie, więc poniedziałek staje się pierwszym dniem "poprawnego funkcjonowania". Zazwyczaj nic mi się nie chce i praca dłuży się niemiłosiernie. Ten dzień był podwójnie zły, bo już z rana zjebałem. W niedzielę wieczorem uznałem, że przed snem, do lektury, wypije sobie szklaneczkę czystej. Wszystko fajnie, szybko zasnąłem i to raczej na trzeźwo. No, ale rano się obudziłem i już zapomniałem, że to przezroczyste to nie woda. Wziąłem odruchowo dużego łyka i myślałem, że się udławię. Większość wyplułem, ale z gęby mi śmierdziało nawet po umyciu zębów. To zmusiło mnie do zjedzenia śniadania, żeby ostatecznie zakryć zapach, więc miałem mniej czasu na ubranie się. Skończyło się to tak, że wpadłem spóźniony do biura. Co prawda ładnie wyglądałem, butelkowa (bo to kolor i mi nikt nie powie, że nie) koszula, czarne spodnie od garnituru, a włosy zadbane. Tylko mi brakowało, żeby w pracy mnie prześladowali, więc starałem się jakkolwiek wyglądać.
Praca wyglądała... rutynowo. Papierki, raporty, wariaci i tak dalej. Piłem dużo kawy, gryzłem pióro i udawałem, że nie mam załamania nerwowego. Brzmi jak zabawa, no i właśnie tak było. Wyczekiwałem lunchu, który zdawał się nigdy nie nadejść. Gdy już przedarłem się przez  biurokrację, jak już wstałem od biurka, to podszedł do mnie jakiś głąb ze stażu. Powiedział, że mnie Rudolf Scrimgeour wołał. Oczywiście, jak już zapukałem do szefa, to ten oświadczył, że nic ode mnie nie chce i co ja mu w ogóle głowę zawracam. Takim sposobem straciłem pięć minut mojego cennego, wolnego czasu. Nie pomogło, że prawie biegłem do windy, ani że pospieszałem obsługę, żeby mi szybciej wydali ten sok i sałatkę. Vivienne i tak była zła na mnie.
Co prawda nie byłem pewny, czy to były tylko żarty, czy też faktycznie myślała, że ją wystawiłem. Jednak nie byłem zadowolony z rozwoju sytuacji. Usiadłem naprzeciwko niej i położyłem mój dobytek przed sobą.
- Rozważałem taką opcję. Nie wiem czy wiesz, ale po prostu tłumy mi oferowały, żebym z nimi zjadł obiad. No, ale wybrałem Ciebie. - Zażartowałem i zacząłem jeść moją sałatkę, Bardzo lubiłem Vivienne, nawet pomimo faktu, że była spokrewniona z tym kocmołuchem, Genevieve. Panna Parkinson miała dziwną urodę przez co często się na nią patrzyłem, co można by uznać za niegrzeczne. Ale mnie po prostu zastanawiało to połączenie. Niemniej, najbardziej ceniłem ją za charakter. Ładnych dziewczyn jest dużo, ale to z Vivienne mogłem rozmawiać na każdy temat, choć nieraz czułem, że odstawałem inteligencją. I taktem, w przeciwieństwie do mnie, zachowywała się nienagannie, przynajmniej tak mi się wydawało. Zresztą ja też dążyłem do tego, ale według niektórych zachowywałem się niczym "farbowany pudelek co nie wie, jak ładnie podać łapę więc tylko lata w kółko jak głupi, rujnuje wszystko po drodze w nadziei na odrobinę atencji". Genevieve z pewnością nabawiła mnie traumy.
- Ta, musiałbym uciekać za granicę, inaczej nie byłbym bezpieczny do końca moich dni. - Powiedziałem z udawaną powagą. Pokiwałem jeszcze głową, jakby groteski było za mało. - Zamiast wody napiłem się wódki. Pokroiłem pomidora tak, że był gruby na jakieś cztery centymetry, a i tak go zjadłem. A w biurze było tak nudno, że nawet lektura Czarownicy wydała się interesująca. A Ty czemu masz okropny dzień? - Nigdy nie byłem największym fanem żalenia się, jednak to co robiłem już było bliżej do ciekawostek. Nie miałem serca, żeby komukolwiek opowiadać  o moich boleściach życiowych. Zawsze wydawało mi się, że nikogo to nie będzie interesować, a terapeutom się za to płaci, więc się nie liczyli. Emocjonalnie to ja byłem upośledzony od zawsze i jakoś z tym żyłem.
Vivienne Parkinson
Vivienne Parkinson
Neutralni
▲ 07.12.20 12:39 | Re: Przekąski Ministerskie
Czy była zła? Gdyby to był ktoś inny pewnie i tak. Tony ewidentnie miał u niej z jakiegoś powodu fory. Może ze względu na to, że był aurorem i rozumiała, że mogło mu coś wyskoczyć? Może ze względu na to, że go lubiła? A może ze względu na atrakcyjną aparycje? Prawdopodobnie wszystko na raz, tak czy owak, nie powstrzymywało ją to przez niewinnym podroczeniem się z mężczyzną.
- Ah no tak! Naprawdę nie wiem czym zasłużyłam sobie na ten zaszczyt. Pan Minister też stał w kolejce? Najwidoczniej lunch z tobą jest moim największym dzisiejszym osiągnięciem. - Rzuciła rozbawiona sama przenosząc swą uwagę na jedzenie przed sobą. Czy faktycznie zachowywała się nienagannie? Publicznie zdecydowanie się o to starała. Prywatnie? Wiele osób mogłoby się zdziwić.
- Z tą wodą i wódką, to był na pewno przypadek? - Zapytała sugestywnie unosząc jedną z brwi i pozwalając wypłynąć na jej ustach szelmowskiemu uśmieszkowi. No niby kolor ten sam, a raczej jego brak. Z zapachem to trochę inna sprawa, bo wódka jedzie na kilometr. Viv nie była święta, palić paliła, pić piła, ale daleko było jej do starych wyjadaczy. - Mam wrażenie, że nie pierwszy raz sięgnąłeś po Czarownice. Szmaragdowy do ciebie pasuje. Przyznaj, wypindrzyłeś się tak specjalnie dla mnie? - Ciężko było jej określić jaka relacja ich dokładnie łączyła. Lubiła go, traktowała go na równi ze sobą pod każdym względem. Ceniła jego poczucie humoru, błyskotliwość i ambicje. O jego reputacje szczególnie nie dbała, dopóki by kogoś bez powodu nie zamordował, czy nie przeszedłby się po korytarzach Ministerstwa w samej bieliźnie. Choć przyznać musi, że byłby to ciekawy widok. To drugie oczywiście...
- Standardowy poniedziałek, wszystko idzie na opak. Kawa w kubku zapomina czym jest grawitacja, upierdliwe jędze zawracają głowę, tona papierkowej roboty w tajemniczy sposób ląduje na biurku. - Zwięźle streściła mordując w międzyczasie swoją sałatkę widelcem. - Ale muszę ci przyznać, że tym pomidorem to mnie przebiłeś. - Nie miała zamiaru ciągnąć Antoniusa za język. To ona niby miała być tutaj tą tajemniczą, a jednak to mężczyzna przed nią siedzący przebijał ją w tym o głowę. Jeśli chciałby jej o czymś opowiedzieć to zawsze mógł to zrobić, co dawała mu raczej jasno do zrozumienia. Szanowała jego prywatność w tym samym stopniu w jakim chciałaby, aby ktoś uszanował jej własną. Miała jednak nadzieję, że ma on kogoś z kim chciałby porozmawiać o tego typu rzeczach, bo widać było od dłuższego czasu, że coś leży mu na wątrobie.
- Może ta wycieczka za granicę nie byłaby takim złym pomysłem. Przysięgam na Merlina, że czasami mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, nie oglądać się za siebie i wyjechać jak najdalej. - Chyba nie było na świecie osoby, która by choć raz w życiu o tym nie pomyślała. Czasami faktycznie miała dość. Praca, presja, staranie się by wyjść jak najlepiej, pilnowanie się tej durnej etykiety, aby nie palnąć jakiejś gafy w publicznym miejscu, trzymanie języka za zębami, choć to akurat średnio jej wychodziło, i najlepsze: spełnianie oczekiwań, które w większości ona sama na siebie narzuciła. Masochista jak w mordę strzelił. Ona sama skazała się na taki los. Nie nazwisko jakie nosiła, nie ojciec. Jego oczekiwania wobec niej zaczynały i kończyły się na nie uwikłaniu się w jakiś skandal i na ożenku z kawalerem jego wyboru, choć w tej sprawie na szczęście na chwilę obecną milczał zapewnię skupiając całą swą uwagę na Charlim. Ale jeśli chodzi o resztę? To jej własna, chora ambicja była winowajcą tego wszystkiego, obsesja na punkcie tego, aby udowodnić, że jest warta więcej niż to co próbowane jest jej wmówić od dziecięcych lat. A co gorsza ona to po prostu lubiła. Tą całą gonitwę, przesuwanie granic, stawianie sobie coraz to nowych celów. Było to życie pełne ograniczeń, ale zdecydowanie znajdywała w nim wiele plusów. Tylko żeby jeszcze było to wszystko mniej męczące. Chyba naprawdę przydałyby jej się wakacje.
- Wybierasz się na Festiwal? Mam wrażenie, że ostatnio ludzie potrafią rozmawiać tylko o tym. Tylko proszę, choć ty nie uracz mnie wywodem w jakiej sukience chcesz iść.
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 22.12.20 13:44 | Re: Przekąski Ministerskie
Bez dwóch zdań jestem ostatnią osobą, która by miała o sobie dobre mniemanie, a na dodatek jeszcze wysokie poczucie wartości. Jednak na przekór temu, nie zamierzałem wyprowadzać jej z błędu (bo wiadomo, że mówiła w stu procentach poważnie), że obiad ze mną to jak audiencja u Elżbiety, którą swoją drogą chciałbym poznać. Wydaje się być pasjonującą kobietą, a nigdy nie wiadomo ile jeszcze pożyje.
- Viviennie, nie przesadzaj. To nie jest dzisiejsze osiągnięcie, conajmniej tygodniowe. - Powiedziałem udając całkowitą powagę, choć w środku śmiałem się z absurdu. Lunch ze mną to conajwyżej porażka, jak nie skazanie.
- Tak, to był przypadek. Normalnie wolę chuchnąć spirytusem, niż cebulą. Ale wiesz, może nie w miejscu pracy. Podobno aurorzy to zbiór wariatów, ale aż tak połamany nie jestem. - Vivienne prowokowała, żebym mówił co bywa męczące. Bo ja lubię czasem milczeć, a ja jej muszę odpowiedzieć. Po prostu uwielbiam mieć spokój, ale też z nią rozmawiać i tu już mi się nie łączy.
A ja nadal nie wiem dlaczego mi ludzie mówią, że powinienem iść na terapię, nie rozumiem o co im chodzi.
- A dziękuję, kontarast z oczami czy coś. Kiedyś uczyłem się, jak najlepiej te kolory łączyć, sama wiesz, złoto plus coś tam do czegoś tam. No, a pomidor to też w sumie, dzięki temu że mam fach w ręku. Linijkę w oku. Czy tam innych w dupie. - Mówiłem, jak potłuczony licząc, że Viv nie pomyśli, że jednak więcej niż łyczek wódy mnie spotkał. Zaczęły mnie zastanawiać jej włosy. Dlaczego one były take ułożone? Dla mnie, posiadacza kręconych kudłów, doprowadzenie ich do stanu gładkości było awykonalne. Oczywiście, starałem się żeby jakoś wyglądały, bo jednak chciałem wyglądać względnie dobrze. Jednak poziom perfekcji wizualnej, który kobiety musza osiągać stanowczo mnie przytłaczał. Nie to żebym narzekał, ale współczułem bardziej. Wyjazd za granicę korcił, szybki urlopik, żeby oderwać się od tych cymbałów wokół mnie. Wypocząłbym psychicznie, fizycznie i wrócił z energią do pracy. Albo bym po prostu wrócił z jakimś egzotycznym likierem i opalenizną, obie wersje brzmiały lepiej, niż pozostanie w Anglii.
- Wycieczka brzmi super. Mam niby iść na Sonorusa, ale w sumie nie wiem z kim, ani nic. Zresztą i tak na razie urlopu nie dostanę. Ale może na początku sierpnia... - Musiałem dokończyć przeżuwać, ale nagle wpadłem na rewelacyjny pomysł. Co prawda wątpiłem, żeby odczucia były podzielone, jednak co mi szkodziło, żeby podzielić się oświeceniem, którego dostąpiłem.
- Chodź pojedziemy gdzieś razem, jakaś Austria, Rosja. Wyobraź sobie, kilka dni ze mną. Za granicą. Kupimy sobie futra i toczki. - Mowiłem niczym rasowy sprzedawca magicznych garnków. Próbowałem jej zrobić to co akwizytorzy emerytom, ale moja charyzma nigdy nie była na najwyższym poziomie, więc byłem całkowicie przygotowany na salwę śmiechu z jej strony. Może i tej propozycji nie przemyślałem, bo wcale nie byliśmy blisko i wcale nie wiedziałem jaka ona jest na dłuższy okres czasu, niż kilka godzin. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Plus, nie mogłoby być z nią źle. Też miała kasę, więc byśmy mogli wziąć najlepszy hotel, nie była głupia, ani natrętna. Ryzyk fizyk, żaden mój pomysł nie będzie gorszy od planowania ślubu z Genevieve Rosier. Z którą wbrew pozorom, przeżyłem (jakoś) wakacje we Włoszech.
Sponsored content
▲ | Re: Przekąski Ministerskie