:: Anglia i Walia :: Londyn :: Dalsze dzielnice :: Chelsea
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 09.11.20 0:27 | Pracownia kamieniarska


Pracownia kamieniarska

Położna na terenie Royal Borough of Kensington and Chelsea Cemetery, sąsiaduje z czarodziejskim domem pogrzebowym Hades. Prowadzi do niej brukowana ścieżka, wzdłuż której czyjaś ręka posadziła kępki oleandrów, by tchnąć nieco życia w ponurą, cmentarną okolicę. Pracownia składa się z czterech pomieszczeń - pierwszym z nich jest niewielki przedsionek, gdzie zwykle przyjmowani są klienci i gdzie stoi proste biurko, kilka krzeseł oraz regałów z dokumentami. Głębiej znajduje się przestronny warsztat, przywodzący na myśl labirynt skończonych i nieskończonych rzeźb. Przeszklony sufit i duże okna zapewniają pracownikom nie tylko doskonałe oświetlenie, ale i widok na cmentarne wzgórze. We wczesnych godzinach łatwo też dostrzec tutaj unoszący się w powietrzu kamienny pył, który migocze w słońcu. Pod jedną ze ścian znajdują się półki i stojaki ze starannie posegregowanymi narzędziami - frezami, piłami, piaskarkami, dłutami, pilnikami i wszystkim tym, czego potrzebuje mistrz kamieniarski. Przez szerokie drzwi w głębi warsztatu dostarczane są z kolei bryły surowca do obróbki bądź wynoszone gotowe nagrobki. W pracowni znajduje się również niewielkie pomieszczenie socjalne ze skromnym aneksem kuchennym i osobną łazienką.
Edmund Baxendale
Edmund Baxendale
Neutralni
▲ 10.11.20 0:22 | Re: Pracownia kamieniarska
Granit w czarno-białe cętki. Niekoniecznie imponujący, choć wyjątkowo trwały. Zwykle wznosił z niego nagrobki, ale może biżuteria był jego nowym powołaniem?
Lekko zaróżowiony kwarc. Mniej odporny na wstrząsy mechaniczne, za to bardziej subtelny, dziewczęcy. Zawsze gdy miał w rękach ten kruszec, wydawało mu się, że zaklęto w nim mgłę – tę londyńską, gęstą, ciężką i mdlącą.
A może piaskowiec? Trwalszy niż kwarc i o większej urodzie niż granit. Będzie mienił się jak piasek w słońcu.
Miał przed sobą trzy niewielkie bryłki kruszców, ale nie potrafił zdecydować, którym z nich należało wypełnić pustkę ziejącą w oczku pierścionka.
Może powinien był zapytać jego właścicielkę o jej ulubiony kolor (ulubiony kamień?), jednak bezpowrotnie utracił tę szansę, gdy opuścił progi bezimiennego pubu z pierścionkiem zawiniętym w chusteczkę i obietnicą przywrócenia go do pierwotnego stanu. Nawet nie wiedział, jak miała na imię czarownica, której złożył tę obietnicę; pamiętał jej twarz, widywał ją kilka lat temu w Dziurawym Kotle, ale poprzedniej nocy maniery (jak zwykle) go zawiodły i zdołał jedynie wydukać z siebie mogętonaprawić, gdy stare oczko pierścionka potoczyło się w brud i kurz podłogi, znikając bezpowrotnie. Miał wrażenie, że spojrzała na niego z pewną konsternacją, gdy powiedział jej, żeby znalazła go na cmentarzu w Chelsea następnego dnia około południa. Na szczęście nagły przebłysk inteligencji kazał mu doprecyzować, że chodziło o pracownię kamieniarską.
Teraz jednak zbliżało się południe, a on wciąż nie wiedział, jakie oczko umieścić w pierścionku. Roztargniony, obracał między palcami ozdobę i spoglądał wciąż ku drzwiom pracowni, spodziewając się, że lada moment ujrzy w nich drobną sylwetkę właścicielki biżuterii. Widoczne na niebie słońce, którego promienie wlewały się przez przeszklony dach pracowni, nie zawędrowało jednak wystarczająco wysoko, by obwieścić południe, zatem wciąż miał jeszcze trochę czasu, by podjąć decyzję.
Ale może to nie on powinien był decydować?
A gdyby tak wyszlifować trzy oczka, nie jedno, i pozostawić werdykt właścicielce pierścionka? Może w ten sposób zapomniałaby o jego wczorajszym niezręcznym zachowaniu.
Ta myśl napełniła go entuzjazmem; nadmiernym, bo zbyt energicznie machnął różdżką i zamiast unieść się łagodnie w powietrze, szlifierka wystrzeliła ku sufitowi. Zaraz jednak przywołał ją do porządku i machnął różdżką po raz kolejny, by zabrała się do obrabiania bryłek kamienia. Co jakiś czas przerywał jej pracę, by wziąć do rąk powstające oczka i przyłożyć je do pierścionka, sprawdzając wymiary. Gdy był ich już pewien, pozwolił szlifierce opaść na swoje miejsce, po czym sięgnął po papier ścierny, by dokończyć jej dzieło. Ten etap pracy wymagał większej precyzji i stabilnej ręki; magia bywała pod tym względem nieprzewidywalna. Tylko jego oko mogło dostrzec delikatne nierówności na powierzchni kamienia – mierzącego nie więcej niż pół centymetra – i wygładzić je tak, aby kruszec zyskał idealny, lekko owalny kształt. Praca nad takimi szczegółami wywoływała w nim głębokie poczucie satysfakcji, bo to właśnie one świadczyły o standardzie dzieła. Ktokolwiek wykonał poprzednie oczko pierścionka, zrobił to nieumiejętnie; idealnie wycięty i oszlifowany kamień pasowałby do obrączki jak klucz do zamka, zwłaszcza przytwierdzony odpowiednim zaklęciem. Nie mógłby tak po prostu wypaść.
Pochylony nad stołem, ze zmarszczonymi brwiami i pełnym skupienia obliczem, zupełnie nie zwrócił uwagi na słońce, które znalazło się na niebie wystarczająco wysoko, by wskazać południe. Pojawienie się właścicielki pierścionka było już tylko kwestią czasu.
Marlene McKinnon
Marlene McKinnon
Neutralni
▲ 11.11.20 21:13 | Re: Pracownia kamieniarska
17.07.1978

Cmentarz w Chelsea w żaden sposób nie przypominał cmentarza na Wyspie Skye. Tutejsze nagrobki oraz pomniki - ogromne, niekiedy ciężkie, zwykle też bogate w ornamenty, płaskorzeźby lub popiersia zmarłych - zdawały się lśnić w jasnych promieniach lipcowego słońca. Nie dostrzegała na ich nieskazitelnych powierzchniach pyłków kurzu czy drobinek błota. Cmentarne płyty zdobiły wyłącznie świeże kwiaty oraz subtelne, szklane, pięknie zdobione znicze, alejki były brukowane, a wzdłuż nich ciągnęły się kępy równo przyciętej trawy. Mimowolnie myślała o grobie matki: skromnym, kamiennym pomniku z wyrytymi na środku literami, stanowiącymi jedyne upiększenie (bo z czasem odnowionymi i pomalowanymi świeżą farbą), upchniętym na nierównej powierzchni, przez co po obfitych deszczach często stała wokół niego woda. Zdobiące płyty znicze były skromniejsze, a stan zieleni rosnącej pomiędzy nagrobkami zależał wyłącznie od dobrej woli rodzin zmarłych, ostatecznie oscylując od zadbanych trawników aż po krzewy i zarośla swoją wysokością niekiedy osiągające poziom jej kolan.
Jednak największym zaskoczeniem wciąż pozostawał dla niej zakład kamieniarski, cicho wtopiony w tę specyficzną przestrzeń. Po teleportowaniu się w okolicę cmentarza, przystanęła na krótką chwilę przed bramą, w ciszy obserwując budynek, w którym miała się lada moment stawić po odbiór nieszczęsnej zguby. Mimowolnie wciąż zastanawiała się, czy aby na pewno potrzebuje tego pierścionka - spoglądała na swoje dłonie i pusty palec serdeczny, gdzie dotychczas widniało delikatne, czarne oczko, dawny prezent urodzinowy, zapewne tani i nie wart aż tyle uwagi, skoro niespodziewanie rozkleił się i utonął w odmętach kurzu zalegającego pod drewnianymi deskami. Jego jedyna wartość zdawała się tkwić w naiwnych sentymentach, które, jak jej się wydawało, porzuciła pół roku temu.
Dlatego najprawdopodobniej nie odczułaby specjalnego ciężaru, gdyby teraz zwyczajnie opuściła Chelsea i udała do bardziej znajomych dzielnic Londynu, obiecując sobie, że po prostu odłoży poważniejszą sumę na nowy, bardziej solidny pierścionek. Jednak obok całej tej niepewności oraz dziwnego dyskomfortu, cicho tlił się też płomień ciekawości historii kryjącej się za znajomymi rysami twarzy, dziwną niezręcznością oraz niespodziewaną chęcią pomocy, który sprawił, że nogi kilka minut po godzinie dwunastej finalnie poniosły ją w stronę budynku.
Mimowolnie obawiała się, że od progu przywita ją mdły, kwiecisty zapach śmierci - znajoma woń, którą wdychała jedynie raz w dotychczasowym życiu i która sprawiała, że jej żołądek zdawał się nieskoczenie zaciskać w mocny supeł; zapomniała jednak, że nie wchodziła do domu pogrzebowego, a pracowni kamieniarskiej, gdzie zapewne zmarli nie byli zbyt częstymi gości (o ile w ogóle) i jedynym co mogło unosić się w powietrzu były drobinki kurzu. Nie dodało jej to jednak zbyt wiele pewności - czuła się niczym intruz wdzierający do cudzego świata, zarówno przytłoczona ogromnym oraz wyjątkowo eleganckim wnętrzem, ale również poszukującym pomocy w sprawie klasycznie dotyczącej żywych, zapewne tak bardzo obcej typowym wizytom składanych w tym miejscu.
W dodatku wyjątkowo pustym - biurko i przestrzeń za nim były wyciszone, a gdzieś z tyłu pojawiały się odgłosy wytężonej pracy. - Przepraszam - odparła na tyle głośno, na ile dała radę, aby być słyszaną, ale aby jednocześnie nie krzyczeć; wciąż w pewnym sensie znajdowała się przecież przy cmentarzu i wydawało jej się, że w tym miejscu dalej obowiązywały niepisane reguły dotyczące zachowania względnego spokoju.
Gdy w przejściu pojawiła się w końcu znana sylwetka, wciągnęła na usta nieco blady uśmiech i podeszła bliżej kontuaru. - Dzień dobry. Przyszłam po moją własność - zaczęła, choć podejrzewała, że mężczyzna jeszcze pamiętał ją od wczorajszego wieczoru. Nie wiedziała, dlaczego od razu nie sprecyzowała, o co chodzi, ale przez atmosferę tego miejsca nawet ona poczuwała się do tego, aby nie sprawiać zbyt wielu problemów. - Po pierścionek.
Edmund Baxendale
Edmund Baxendale
Neutralni
▲ 29.11.20 16:12 | Re: Pracownia kamieniarska
Nie zauważył jej od razu; praca pochłonęła go do tego stopnia, że jego przestronna pracownia skurczyła się do rozmiarów granitowego oczka, które trzymał między palcami tak ostrożnie, jakby miał do czynienia z klejnotami koronnymi. Niewielki kwadrat papieru ściernego sunął powoli po powierzchni kamiennego odłamka, wygładzając wszystkie nierówności i nadając mu finalny kształt. Edmund głęboko wierzył w to, że dopiero szlif wydobywał z kamienia jego prawdziwą urodę – pozwalał barwom wybrzmieć i okalał obrobiony kruszec niczym rama drogocenny obraz. Choć pozostałe etapy pracy były równie ważne, to właśnie ten ostatni stanowił dla Edmunda największe wyzwanie – miał ostatnią szansę, by wyłapać ewentualne mankamenty swojego dzieła.
Skupiony wyłącznie na niewielkim odłamku granitu, początkowo nie zarejestrował cichego trzasku drzwi ani czyjejś obecności w przedsionku. Dopiero gdy jego uszu dobiegło przepraszam, wypowiedziane znajomym kobiecym głosem, wreszcie podniósł głowę i napotkał spojrzeniem właścicielkę pierścionka. Momentalnie zalała go fala paniki – granitowe oczko wymagało jeszcze kilku szlifów, a przecież obiecał, że pierścionek będzie gotowy w południe. Nie chciał uchodzić za niesłownego. Pocieszała go jedynie myśl, że był to ostatni kamienny odłamek, który musiał oszlifować – oczka z kwarcu i piaskowca spoczywały już na blacie tuż przed nim, czekając na werdykt właścicielki pierścionka.  
Odłożył na moment granitowe oczko i papier ścierny, po czym podniósł się ze stołka, otrzepując ze spodni kamienne opiłki i przeciągając nerwowo ręką po włosach – oczywiście nie przyszło mu do głowy, że w ten sposób opiłki, których próbował się pozbyć, znajdą się w jego czuprynie.
Przywołał na twarz nieco roztargniony uśmiech, po czym pośpieszył ku czarownicy.
- Oczywiście. Tak, tak – powiedział, rozglądając się dość nerwowo dookoła, by sprawdzić czy przedsionek prezentował się w miarę przyzwoicie. - Oczywiście – powtórzył bezsensownie. Czasem zastanawiał się, czy istniało antidotum na jego niezręczność w interakcjach międzyludzkich, ale coraz częściej dochodził do smutnego wniosku, że zapewne był przypadkiem nieuleczalnym. - Właściwie... – zaczął, wreszcie przenosząc wzrok na czarownicę. - Pozwoliłem sobie na coś więcej… może sama zobaczysz? – słowa w jego ustach były niekształtne, a zdania niezgrabne, ale miał nadzieję, że gest, którym zaprosił czarownicę w głąb pracowni, wyjaśniał wszystko.
Licząc na to, że kobieta podąży za nim, powrócił do blatu i usiadł z powrotem na stołku. Granitowe oczko i papier ścierny znów znalazły się w jego dłoniach.
- Nie byłem pewien jaki kolor lubisz – wypalił. - Dlatego pomyślałem, że zrobię trzy oczka. W ten sposób będziesz mogła wybrać to, które najbardziej ci się spodoba – wskazał leżące na blacie oczka. - To po lewej jest z kwarcu, a po prawej z piaskowca. A to, które właśnie kończę, z granitu – przerwał na moment szlifowanie i uniósł otwartą dłoń, na której spoczywało granitowe oczko. - Oczywiście jeśli żadne ci się nie spodoba, mogę zrobić inne. Może z marmuru?
To nie mogło być trudne; marmur był wdzięcznym i plastycznym materiałem. Choć wykonane z niego oczko wyglądałoby dość przeciętnie – nie miałoby takich samych wariacji kolorystycznych co granit, piaskowiec czy kwarc – wciąż prezentowałoby się elegancko.
Sponsored content
▲ | Re: Pracownia kamieniarska