:: Szkocja :: Szkocja :: Edynburg
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 20.10.20 22:05 | Kelpia Tawerna - czarodziejski pub


Kelpia Tawerna - czarodziejski pub

Nieopodal Katedry św. Idziego w Edynburgu znajduje się miejsce doskonale znane pełnoletnim czarodziejom i czarownicom - pub o wdzięcznej nazwie Kelpia Tawerna. Odrobinę tylko rozwodnione magiczne trunki można tu otrzymać za niewielką opłatą, a klimat tego miejsca nieustannie przyciąga nową, spragnioną wrażeń klientelę. Budynek pubu jest niewidoczny dla mugoli - w jego miejscu widzą wyłącznie starą kamienicę, osłoniętą rusztowaniem - natomiast czarodzieje o poglądach wszelakich spotykają się tutaj wieczorami, by przy szklance Ognistej ponarzekać na Ministerstwo Magii i wymienić się spostrzeżeniami odnośnie obecnej sytuacji politycznej. Ostatnia z tych aktywności nierzadko kończy się groźbą pojedynku, lecz rozsądny barman, będący jednocześnie właścicielem przybytku, trzyma rękę na pulsie i nie dopuszcza do tego, by w jego lokalu śmigały zaklęcia.
Marlene McKinnon
Marlene McKinnon
Neutralni
▲ 30.10.20 14:34 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
W piątkowy wieczór Kelpia Tawerna jak zawsze tętniła życiem - na wejściu witała gości kwaśna woń alkoholu zupełnie niesubtelnie mieszająca się ze słodkawym odorem potu. Głośne, raczej pokrzykiwane rozmowy zagłuszały huk szklanek nieostrożnie uderzających o siebie przy barze, a ci, którzy po zetknięciu z tą kakofonią dźwięków oraz zapachów odważyli się pójść w jego stronę, co kilka kroków mieli szansę zaliczyć spotkanie pierwszego stopnia z brzuchatym jegomościem chrapliwie zaśmiewającym się z banalnych żartów dotyczących aktualnego ministra magii lub poszukującym drogi do toalety. Szczęśliwie miesiące pracy w tym miejscu nauczyły Marlene nie tylko, jak unikać wdawania się w dyskusję z tutejszą klientelą, ale również, że wbrew wszelkim pozorom, przy jednej ze ścian pomieszczenia, znajduje się wystarczająco dużo miejsca, aby w spokoju oraz bez zbędnych komplikacji, dostać się na tyły baru. Jednak zanim jeszcze udała się na zaplecze, zatrzymała się przy barze, żeby przywitać się z Archibaldem, i swoim zwyczajem, napić soku dyniowego, wymieniając kilka uprzejmości z pracownikami.
Nie piła alkoholu przed pracą - po pierwsze dlatego, że po kilku drinkach jej głos zauważalnie szybciej się męczył, po drugie, że zwykle zostawała jeszcze po w tawernie po pracy i wtedy za oferowane drinki płacili klienci, co stanowiło część umowy z właścicielem i niemały zysk dla pubu. Stanęła nieco z boku, jedynie przelotnie spoglądając na czarodziei tłoczących się przy kontuarze - część z nich znała z widzenia, regularnie, co weekend pojawiali się w tym miejscu, zawsze przy tym samym stoliku, zawsze w tym samym towarzystwie i zawsze z tym samym alkoholem. Było też mnóstwo nowych, młodych osób - kilka twarzy nawet jakby na pozór znanych, ale zdecydowanie nie z ulic Edynburga, nawet nie z Wyspy Skye. Ktoś nawet mrugnął do niej zachęcająco, wskazując swój kieliszek, nie wiadomo, czy oczekując, aby dolała mu trunku czy przyłączyła się do niego. W odpowiedzi jedynie zmarszczyła nos i odwróciła się, już, już zamierzając uciec na zaplecze, gdy obok jegomościa nagląco poszukującego jej oczu, pojawiła się znana sylwetka.
Na początku zatrzymała się, z lekkim niedowierzaniem wpatrując w profil mężczyzny. Dłoń mimowolnie mocniej zacisnęła się na niemalże pustej szklance, która z każdą sekundą zdawała się być coraz bardziej śliska. Postąpiła kilka kroków do tyłu, teraz ostrożnie obserwując go zza framugi - szczęśliwie nieświadomego, zajętego towarzyskimi aspektami pobytu w tawernie. Czy to na pewno był on? Czuła że z każdą chwilą traci swój rezon, że do tej pory jedynie lekko przyśpieszony bieg myśli, zdawał się narastać, kotłując, przechodząc do nerwowego galopu. Nie, nie myliła się, oczywiście, że nie - wszędzie poznałaby ten bezwiedny gest poprawiania włosów, ruch mięśni mimicznych, żłobiących dołki w policzkach.
Odstawiła szklankę zanim ta ostatecznie wyślizgnęła się z jej rąk.
Zawołała Archibalda i poprosiła go o specjalne zamówienie, dla swojego, specjalnego gościa, którego ostrożnie wskazała mu zanim powrócił na salę. Przekazała też, że w razie jakichkolwiek problemów, będzie czekała przy pustym stoliku pod obrazem z uciekającymi trytonami, że komplikacje bierze na siebie, a następnie sama szybko przemknęła w tamtą stronę. Serce niebezpiecznie tłukło się w klatce piersiowej, gdy torowała sobie drogę do upatrzonego stolika - działała impulsywnie, odrzucając resztki racjonalizmu, które siedziały w jej głowie. Emocje jednak były zbyt świeże, a rozbudzone na nowo w tak krótkim czasie, wypełniały naczynia wraz z przepływającą krwią.
Usiadła tyłem do baru, od razu zakładając nogę na nogę i nerwowo przetrzepując kieszenie w poszukiwaniu papierosa samotnie spoczywającego na samym dnie. Dostrzegalnie drżały jej dłonie - sama nie wiedziała już czy ze złości, ekscytacji czy stresu spowodowanego nagłym spotkaniem. Próbowała uspokoić je, przymykając lekko oczy i powoli zaciągając się tytoniowym dymem, który stopniowo spowalniał drgania drobnych mięśni.
W końcu po pół roku wpadali na siebie - szansa jedna na milion, w dodatku jedna na dwa miliony, że akurat tu, w miejscu gdzie czuła się wyjątkowo pewnie i zwykle bardzo swobodnie. Tak bardzo nie mogła tego zepsuć; świadoma że działała bardzo szybko, wciąż obawiała się, że jednak nie przewidziała jakiejś ewentualności, że może wcale nie przyjmie jej prezentu i nie zechce sprawdzić, kto był jego nadawcą. Żałowała również że nie znajdowała się gdzieś bliżej baru, aby móc oglądać jak dodane przyprawy palą przełyk mężczyzny i jak krztusi się od nadmiaru chilli. Musiała jednak cierpliwie zaczekać, a także uspokoić rozedrgane myśli - chciała rozegrać to na chłodno, nie odstraszyć od razu, przynajmniej nie do momentu aż przejdzie do gwałtownego meritum sprawy.
Jednak szczerze obawiała się, że cisza przed burzą tym razem będzie wyjątkowo krótka.
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 30.10.20 16:12 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
26.07.78

To był okropny dzień już od początku. Na noc zostawiłem otwarte okno, bo jak zawsze, miałem problem z myśleniem. I wraz z porannym deszczem, strumienie wody zalał mi podłogę. Ja nie wiem, jak do tego doszło, jak ten wiatr napierdalał i pod jakim kątem. Ale od rana byłem na szmacie. Było ponuro, więc zdecydowałem się oddać nastrój. Czarna koszula, czarne spodnie, czarne buty. Monochromatycznie, ale przynajmniej uniknąłem wszelkich komentarzy. W biurze było tak, jak zawsze, męcząco. Dużo stresu, ruchu i unikania ludzi. Już na koniec mojej zmiany, dostaliśmy zawiadomienie, że coś się dzieje w Edynburgu. Ja się zdążyłem z życiem pożegnać, tylko po to, żeby na miejscu dowiedzieć się, że nic się nie dzieje. Że komuś się kurwa pomyliło. No i super, zaliczyłem wycieczkę do Szkocji, ale mój dom nie był w żadnym stopniu blisko. Na szczęście głowa pracuje i skojarzyłem, że mam kolegę na miejscu. Mówił mi kiedyś, że co wieczór przychodzi do baru o nazwie "Kelpia Tawerna", dlatego też wyruszyłem na poszukiwania tego przybytku. Uznałem, że wypiję może szklaneczkę, dwie i jak nie zjawi się, to wrócę do domu. Może dwadzieścia minut mi zajęło szukanie pubu. W końcu nie byłem pierwszy raz w Edynburgu, a orientację w terenie trzeba mieć. Całe życie spędziłem w dziurze, gdzie wszystko wygląda tak samo, więc łatwo potem znajdować te kluczowe miejsca, żeby na podstawie ich położenia się orientować co, gdzie jest. Miałem ostatnie kilka papierosów przy sobie, więc z nutką żalu, zapaliłem jednego i wszedłem do środka. Było tam sporo ludzi, ale łatwo znalazłem znajomą twarz. Podszedłem do Sama, kolegi jeszcze ze Slytherinu i zagadałem go. Był zdziwiony moją obecnością, ale coś tam dodał, że go laska wystawiła, że coś go boli i żebym usiadł przy barze, a on zaraz wróci, bo musi córce dać klucze. No ogólnie najebany był w trzy dupy, ale uznałem, że dobra, co najwyżej zapoznam się ze Szkotami. Usiadłem, zamówiłem szkocką i czekałem na tego głąba. Wydawało mi się, że widziałem znajomą twarz, ale może to omamy ze zmęczenia. Papieros mi się powoli kończył, ale wciąż go trzymałem w ustach. Jakoś nie chciałem się z nim rozstawać, wydawało mi się, że dzięki niemu wyglądałem mniej, jakbym przechodził załamanie nerwowe. Merlinie, jak ja byłem zmęczony, te dyżury i nocne imprezy całkowicie mnie rozbiły, a tu trzeba nadal pracować. W końcu barman dał mi zamówienie. Może to zmęczenie, a może ignorancja, ale nie dostrzegłem, że coś kolor jest inny i, że ja zamawiałem coś zupełnie innego. Pomyślałem, że to wina światła i wziąłem dużego łyka. Na początku wszystko było w porządku, ale może po pięciu sekundach, gardło zaczęło mnie niemiłosiernie piec. Ból się natężał, a ja coraz bardziej kasłałem. Z pewnością byłem cały czerwony, jak nie fioletowy i zgiąłem się w pół. Jednak dobrze, że się dziś z życiem pożegnałem, pomyślałem. Co najlepsze, w obliczu śmierci nie było mi przykro, że to koniec. Za to żałowałem, że akurat miałem ten srebrny zegarek z małymi szmaragdami, bo Aureliana mówiła, że jak umrę to go sobie weźmie. A byłem w takim miejscu, że na bank by okradli mojego trupa.
Powoli ból ustępował, ale jeszcze bardziej się nasilił, jak gdzieś w oddali odszyfrowałem czyja to była twarz.
- Ja pierdole. - Wyksztusiłem co spowodowało salwę śmiechu u dwóch czarodziejek, które koło mnie siedziały. Próba morderstwa aurora jest karalna do chuja, a na sto procent to jej sprawka. Kto inny by mi zgotował taki los. Jak już mogłem, to wstałem i podszedłem do niej. Na sto procent miała satysfakcję, musiałem wyglądać jeszcze gorzej, niż w pracy. Czerwony, zapłakany od tego ostra i wkurwiony. Przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć. Mówcą nie jestem, a sytuacja jednak dramatyczna.
- Czyś ty oszalała? Wiesz ile lat w Azkabanie się siedzi za zabicie aurora? - W końcu wyksztusiłem. Po co się witać, jak ludzie. Ja tu o mało nie zginąłem! - Kurwa, za co?
Marlene McKinnon
Marlene McKinnon
Neutralni
▲ 30.10.20 17:26 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
A jednak poszczęściło jej się i mogła być świadkiem spektakularnej salwy przekleństw, która odrobinę wzniosła się nad rubasznymi pokrzykiwaniami klienteli. Uśmiechnęła się powoli, zadowolona z przedstawienia, które rozgrywało się w okolicach baru. Odwróciła się lekko, aby odebrać ostrzegawcze spojrzenie od Archibalda - była mu winna przysługę, ale tę kwestię zdążą omówić później. Na razie miała na głowie o wiele bardziej naglące kwestie - najwyraźniej pośpiesznie stworzona wizja zemsty była lepsza niż przewidywała, bo Antonius znalazł się przy jej stoliku szybciej niż byłaby w stanie go o to podejrzewać.
Odchyliła się lekko w swoim krześle, szybko pozbywając się uśmiechu. Spojrzała na niego względnie obojętnie, niewzruszona jego wyglądem, wytrzymując posyłane spojrzenia; przez półtora roku współpracy nauczyła się je ignorować. - Od 6 miesięcy do 15 lat - odparła swobodnie, jakby ponownie znajdowała się na sali ćwiczeniowej i odpowiadała na jedno z jego banalnych pytań z zakresu magicznego prawa. Piękne czasy, niemalże nostalgicznie odległe, a w obliczu teraźniejszości tak bardzo nieaktualne i zakłamane. - Chyba że udowodniono by mi umyślność, wtedy od 15 w górę. Na szczęście obydwoje wiemy, że nie mam ku temu żadnego powodu - dopowiedziała ironicznie, ostatnie słowa z trudem cedząc. Na szczęście gdy tylko się zorientowała, odchrząknęła i poprawiła się w krześle. - A może mam? - dodała na pozór niewinnie, przecież obydwoje wiedzieli, że miała.
Ton jego głosu i rzucane przekleństwa, a w szczególności ostatnie pytanie, sprawiały, że mimo prób, złość bez końca próbowała przejąć nad nią kontrolę. Musiała naprawdę zaciskać usta, aby nie powiedzieć zbyt wiele od razu, aby niekończąca się rzeka słów nie wylała się zbyt szybko i gwałtownie. Właściwie dobrze, że siedziała - była pewna, że w momencie gdyby stali na przeciw siebie, sprawy przybrałyby o wiele bardziej dramatyczny obrót. - Usiądź - odparła, próbując wskazać mu równowagę tej wymiany zdań - tutaj to ona rozdawała karty, miał czas, aby to pojąć w chwili, gdy podano mu drinka. Archbiald wyglądał jak typowy bosman po trzydziestu latach pracy na morzu, ale był bardzo pokojowy, jednak Antonius nie musiał tego wiedzieć.
Dopaliła do końca swojego papierosa, zastanawiając się nad odpowiedzią. Udawał? Był na tyle głupi, aby tego nie pojąć? Patrzyła na niego i widziała kogoś zupełnie obcego - nie swojego mentora, nie przyjaciela, kogoś, kto docelowo (w kontekście aktualnych wydarzeń szczerze bawiła ją ta myśl) miał być wzorem do naśladowania. Widziała kłamcę, oszusta i egoistę, widziała tchórza schowanego za odznaką kogoś ważnego. Pochwyciła jego spojrzenie i ponownie zalała ją fala frustracji, której nie zdążyła w porę opanować i która rozlała się po jej twarzy w grymasie gniewu. Jej ton głosu wręcz przeciwnie - stał się cichy, bardziej ostrzegawczy. - To Ty mi powiedz. Za co nie widujesz mnie w biurze? Za co mnie unikałeś? Za co?- Bo przecież tak właśnie to dla niej wyglądało - kiedy próbowała odwołać się od decyzji, kiedy potrzebowała odpowiedzi, pomocy, jego nigdy nie było na miejscu. To jeszcze bardziej podsycało piętrzące się emocje - że nie miał odwagi powiedzieć jej tego prosto w twarz.
Zasługiwała chociaż na tyle - jeśli naprawdę gdzieś tam głęboko w środku uważał, że jest beznadziejna, mógł powiedzieć to sam. A przynajmniej nie musiał jej okłamywać wcześniej, nie musiał zamydlać oczu głupimi stwierdzeniami, że robi postępy, skoro ich nie robiła.
Ale oczywiście czuła, że robiła i to wszystko był tylko pretekst. Tak jak ten głupi wstęp, preludium do czegoś więcej. Pytanie, czy żadne z nich przed nim nie stchórzy?


Ostatnio zmieniony przez Marlene McKinnon dnia 30.10.20 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 30.10.20 20:20 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
Kobiety mnie zabiją, no jak wino kocham, to nie Tom Riddle, ani alkohol mnie wykończą. To baby doprowadzą do mojej rychłej śmierci. Ja nie wiem, może ja nie jestem najlepszym kandydatem na kumpla, ale że mnie same dziewczyny otaczają. Aureliana mi życie zatruwa, Saiorse śmieje z koszuli, Ida prześladuje, Genevieve obraża, a Bernice nie pomaga w rzuceniu alkoholu. Jedyną ostoją jest Rory, ale ten jest zajęty życiem miotlarza. Na tym etapie nie wiem czy nienawidzę po prostu ludzi, czy tych którzy mnie otaczają. Ale byłem w stanie teleportować się tak od zaraz. Tylko, że wtedy to Marlene chyba by mi pod dom podeszła i puściła z dymem.
Tak szczerze, nie byłem pewien za co właściwie była zła. To nie tak, że ja ją wywaliłem z kursu. Dałem opinię, że nie jest gotowa, że jest progres, ale mały i, że psychicznie nie da rady. Nie nalegałem na pozbycie się jej, ale też nie mogłem jej bronić. Byłoby to podejrzane, po tym jak narzekałem przez pół roku i wygrażałem się w myślach, że rzucę tę pracę, gdybym  nagle zaczął błagać, żeby ją zostawili. Miałem wtedy okropny okres, a jej może i pomogłem. Pewnie znalazła sobie i tak dobrą pracę, a jak nie to bogato można wyjść za mąż. Życia jej nie zniszczyłem, ba, ja jej je uratowałem!
Usiadłem naprzeciwko Marlene dość niechętnie, ale jak już ustaliłem, ucieczka nie byłaby rozwiązaniem. Zamawiać kolejnego alkoholu nie chciałem, miałem dość wrażeń. Dlatego też wyjąłem papierosy i położyłem je na stole, jakby chciała jednego. Odpaliłem swojego i zacząłem palić czekając, aż zacznie.
- Gdzie ja Cię unikałem? Pracę mam i tyle, jakbyś nie zauważyła to mamy braki kadrowe, a pozatym to ja nic Ci winien nie jestem. Jak miałaś o to problem to mogłaś napisać, wiesz przecież, gdzie sowę wysłać. - Na początku mówiłem lekko zestresowany i niestety było to widać. Jednak dzięki wzięciu bucha, jakoś naszła mnie odwaga i ostatnie zdanie nawet zbyt złośliwie powiedziałem. Ja nie chciałem mieć z nią złych relacji, nie miałem do niej nic personalnie, ba, nawet byłem jej wdzięczny za kilka rzeczy. Jej listy pod pretekstem dopytania się czegoś, pozwalały mi oderwać się od swojego życia. Sowa przylatywała z kopertą, ja odpalałem muzykę, brałem lampkę wina, siadałem na tarasie, albo kładłem się na dywanie i czytałem. Pomagało mi przejść najgorsze chwile, gdy całymi dniami mnie nie było w domu. Ryzykowałem wylaniem z pracy podczas wynoszenia informacji lub tym że mnie zabiją. Dlatego też takie małe rzeczy, jak poprawa chwytu różdżki czy korespondencje, umilały mi czas. Marlene nic nie chciała ode mnie, a przynajmniej nie mówiła o tym, więc miałem spokój wewnętrzny. Czy mi się podobała? Nie wiem, ale z pewnością nie obiecałem jej niczego. Ja jestem okropnym człowiekiem, jednak miałem na tyle przyzwoitości, żeby nie podrywać "ucznia". Wziąłem kolejnego bucha, a następnie oparłem prawą rękę o stolik. W dłoni trzymałem uniesionego papierosa, a lewą ręką nerwowo poprawiłem włosy.
- Nie wiem o co Ci chodzi i za co mnie obwiniasz, ale powiem Ci tyle. Robienie tego w publice i przy świadkach to nie jest technika z kursu kamuflażu, ani śledzenia. Tyle dobrze, że nie użyłaś... - Widziałem jej wzrok i byłem pewien, że wcale nie polepszyłem swojej sytuacji. Jakieś spaczenie zawodowe się we mnie odpaliło po raz kolejny. Zaraz miało minąć osiem lat odkąd zacząłem przygodę w biurze Aurorów. Nie można mnie winić, że tak się zachowuję. Zresztą naśladuję zachowanie Roryego, nieudolnie ale zawsze. Na pewno byłby mną zawiedziony, gdyby wiedział co odwalam. Im bardziej pragnę tego spokoju, tym mniej wychodzi. Nie wiem od ilu lat przy dmuchaniu świeczek życzę sobie, aby się wszyscy ode mnie odjebali. Ale chyba z roku na rok jest coraz gorzej.
Marlene McKinnon
Marlene McKinnon
Neutralni
▲ 30.10.20 22:39 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
Nie chodziło jedynie o sam fakt wyrzucenia z kursu, choć niewątpliwie istotnie zaważył on na kartach jej dalszych losów. Jednak zupełnie inaczej spoglądałaby na ten rozdział, gdyby do jego powstania przyczynił się ktoś, kogo jeszcze niedawno nie postrzegała w kategoriach bliskiej osoby. Myślała przecież, że wiedział, jak wiele znaczy dla niej to wszystko - ile wysiłku włożyła w to, aby znaleźć się w tamtym miejscu, i jak wiele do stracenia miała w przypadku, gdyby w jakiś sposób jej się nie powiodło. Była niemalże pewna, że mu mówiła, nawet nie raz czy dwa. Najwyraźniej jednak przeceniła go, jak widać po raz kolejny, aby teraz boleśnie przekonać się o tym, co kryło się za pięknie wyrzeźbioną fasadą.
Zastanawiała się, czy przez ten cały czas naprawdę była tak ślepa. Dlaczego nie potrafiła dostrzec jego prawdziwej twarzy? Czy kilka miłych chwil mogło aż tak zatruć zdrowy rozsądek? Może to był podstęp, może ją testował, bo naprawdę czuła się absurdalnie - siedząc z nim w tych okolicznościach, mając w głowie, obraz sprzed pół roku i teraz. Zgrywał niczego nieświadomego i była niemalże całkowicie pewna, że po raz kolejny próbuje zrobić z niej głupią, udając, że nie wie, co takiego miała na myśli. I jeszcze te papierosy; oczywiście jej własne się skończyły, a sięgać po jego nie zamierzała, więc w ciszy i w narastającym napięciu obserwowała, jak wypuszcza z ust dym, podczas gdy w niej wszystko się kotłowało.
Prychnęła, słysząc, że miał pracę - ona też jeszcze do nie dawna była jego pracą, miał obowiązki wobec niej, przynajmniej te zawodowe. Ale zanim zdążyła to z siebie wyrzucić, usłyszała, że nic nie był jej winien. I to krótkie stwierdzenie, wypowiedziane kąśliwym tonem, uderzyło w czuły punkt, na chwilę wybijając ją z dotychczasowego rytmu. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że być może to prawda, jednak zanim zdążyła zapuścić korzenie, odgoniła ją od siebie. Wiedziała, że jeżeli spróbowałaby teraz nadmiernie rozdrapywać znaczenie tych słów, zapewne wyszłaby z tej rozmowy jako przegrana. A zamierzała usłyszeć cokolwiek, przepraszam lub chociażby kilka zdań wyjaśnienia. - Na Merlina, jesteś mi winien przynajmniej szczerość. Nie na papierze, tę otrzymałam wraz z decyzją o wydaleniu - odparła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Dla Marlene wiele kwestii pozostawało czarno-białych, a szarość tej sytuacji była poza jej zasięgiem. Jego zachowanie odczytywała jako personalny atak, swego rodzaju zdradę, do której w dodatku nie chciał się przyznać. - Zresztą najwyraźniej to Ty pierwszy miałeś problem i mimo to nie wysłałeś sowy.
Czuła się głupio, przerzucając się z nim winą, podczas gdy uważała, że ta leżała wyłącznie po jego stronie. To do niczego nie prowadziło i wzmagało jedynie beznadziejność rozmowy, której loty spadały coraz niżej, bowiem z każdym wypowiadanym zdaniem, przeświadczenie, że Tony próbuje namieszać jej w głowie, wzmagało się. Zastanawiała się nawet, czy to jakaś technika, którą aurorzy stosują wobec czarnoksiężników - skonfundować, aby potem wyciągnąć niezbędne informacje? Było o wiele więcej bardziej subtelnych metod, dlatego spojrzała na mężczyznę z nieskrywanym rozbawieniem i, opierając na przedramionach, nachyliła się lekko w jego stronę.
- Skoro czujesz się w obowiązku nadal prawić mi morały, może chociaż teraz przedstawiasz swoją opinię, którą przekazałeś przełożonemu?
Rzucała mu wyzwanie, próbowała go poddać próbie, gdzieś tam z tyłu głowy łudząc się, że stchórzy. Zabrała mu nawet ten przeklęty papieros i teatralnie zgasiła dla podkreślenia swojej powagi. Lub aby choć przez moment poczuł się równie niekomfortowo jak ona. Nie przemyślała jednak, co zrobi, jeśli on naprawdę to powie.
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 01.11.20 23:45 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
Ja nikomu nie jestem winien szczerości. To po pierwsze. A po drugie to ona właśnie pokazywała, dlaczego nie nadawała się na aurora. Od razu wchodzi zbyt emocjonalnie. Ja nie jestem najlepszy do krytykowania tego, w końcu sam mam z tym duży problem. Ale to nie ja chciałem coś uzyskać, byłem tam tylko dlatego, że nie chciałem mieć w niej wroga. I z szacunku, który stopniowo się zmniejszał.
Ona nie mogła chyba sobie poradzić z "odrzuceniem". Powiedzieli jej nie, a ta po pół roku wyrzuca swoje żale. Nigdy nie wgłębiałem się w jej życie prywatne, nie lubię tego robić. Wychodzę z założenia, że jak ktoś chce to niech mówi. Ale ja nie nalegam, mam własne gówno do ogarnięcia.
- Po pierwsze, nie jestem Ci nic winien. Po drugie, to żadna tajemnica co się wydarzyło. - Mówiłem już spokojnie. Jak wystrzeliła z tą sową to aż się zaśmiałem. Faktycznie, mogłem wysłać jej kwiaty przeprosinowe, no sorry. Naprawdę, to co się tam działo przechodziło wszelkie pojęcie. Ile Marlene musiała mieć do mnie żalu, to ja nie wiem. A ja swoje błędy zwalam na innych, więc jak dla mnie, mistrza w umywaniu się od odpowiedzialności, ona przesadzała. To zdecydowanie musiało być mocno. Albo po prostu ja wyparłem z siebie wszelką winę, to też było możliwe.
- My się chyba nie rozumiemy Marlene. Ja do Ciebie teraz nie mam żadnej sprawy. To ty chcesz coś ode mnie, to z jakiego chuja ja miałem ci sowy wysyłać? - Mówiłem już totalnie rozbawiony tą sytuacją. Byłem pewien, że idąc tą drogą to następnie by mnie obwiniła za ten socjalistyczny rząd i radykalistów krwi. Chwała Merlinowi, że nie jest pół krwi albo od mugoli, bo by mnie jeszcze oskarżyła za rasizm i dyskryminację. A gdyby tego było mało, Marlene zabrała mi papierosa i go zgasila. Było to tak niekomfortowe, że nawet nie miałem jak zareagować. "Straciłaś mi szluga!", miałem krzyknąć? No nie. Zostało mi jedynie ciche powątpywanie w sens mojego życia i tego spotkania.
- Jeśli chcesz, to Ci mogę powiedzieć, ale wydaje mi się, że Ty już to wiesz. Powiedziałem, że ze sprawnością fizyczną u Ciebie nie najlepiej stoi oraz, że psychicznie według mnie nie dasz rady. I nie mów mi teraz, że kłamię. W ogóle czemu chciałaś być tym aurorem? Powiedz mi? Bo mi się wydaje, że Ty byłaś zakochana w tym koncepcie bycia nim. Jak prawie wszyscy wyobrażałaś to sobie, jako elitarną posadę? Że super by było, jakby wszyscy Cię szanowali i wiedzieli, że to Ty pilnujesz porządku i jesteś pseudo najlepiej wytrenowanym czarodziejem? - Mówiłem spokojnie, ale podkreślając każde słowo. Im dłużej to trwało tym więcej żalu czułem. Bo ja tak zrobiłem. Nigdy nie myślałem, kim chce być. Zakodowałem sobie, że będę tym aurorem i moje życie wyglądało, jak stawianie ptaszków przy celach życiowych. 3 lata zmarnowałem na kursie aurorskim, żeby mieć teraz socjalistów, kurwa, za szefów. I może ja się myliłem co do niej, moje znajomości poznawcze wcale nie są najlepsze.
- I wiesz co, według mnie nie nadajesz się na aurora i tyle. Może się mylę, może nie. Ale przepraszam, że ci tego wcześniej nie powiedziałem. Faktycznie, mogłem ci zaoszczędzić czasu. I to nie jest na podłożu personalnym Marlene. Szanuję Cię jako czarodzieja i człowieka i naprawdę życzę Ci jak najlepiej. Jak potrzebujesz pracy, mogę się postarać coś pomóc. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę zmieniał decyzje Rudolfa. - I to się nazywa, stanąć w prawdzie. Od monologów zaschło mi w ustach, jednak po doznaniach z pierwszym drinkiem, nie chciałem ryzykować. Szczególnie po tym co jej powiedziałem.
Marlene McKinnon
Marlene McKinnon
Neutralni
▲ 02.11.20 20:19 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
Zdawała sobie sprawę, że była impulsywna - zbyt wiele głupich, a zarazem niekiedy i istotnych decyzji podjęła pod wpływem targających emocji. Jednak nie było w niej z tego powodu wstydu; uważała, że to właśnie uczucia, niekiedy być może i porywiste, innym razem palące, a nawet i efemeryczne, czyniły ją istotą żywą i była w stanie ponieść wszelkie konsekwencje, jakie wiązały się z ich przeżywaniem. Jednocześnie to właśnie wyzbywanie się ich kojarzyło jej się z najgorszym zwierzęceniem, zepchnięciem z ludzkiej, pozwalającej oddychać pełną piersią ścieżki.
Czasem tylko szczerze żałowała, że tak bardzo wpływały one na jej relacje z innymi czarodziejami.
W tej rozmowie było wiele emocji - niekiedy niemalże wykrzyczanych, zamkniętych w przekleństwach, niekiedy wypowiadanych pozornie spokojnym tonem, czających się we względnie neutralnych stwierdzeniach. Była niczym karuzela, rozpędzona do tak dużej prędkości, że próba jej gwałtownego wyhamowania groziła większym niebezpieczeństwem niż dalszy udział w jeździe.
Zapewne dlatego wydawało jej się, że każde wypowiadane przez niego zdanie dolewało oliwy do ognia. Nie ważne, czy się powtarzał czy odnajdywał nowe usprawiedliwienia dla swojego zachowania, wszystko stanowiło równie pochyłą, która wciąż wzmagała jej złość. Przestała nawet udawać, że tak nie było - zmarszczka między brwiami Marlene pogłębiała się, a usta zacisnęły w tak wąską linię, że aż lekko pobielały. Nie miała siły nieustannie odpierać zarzutów, widząc, że to do niczego nie prowadziło, bo on nie chciał ustąpić w żadnej omawianej kwestii.
Jednak zamiast w tym momencie zastanowić się, dlaczego tak było, chciała po prostu udowodnić, że się myli. Początkowo myślała, że wskaże mu jego błąd, jednak gdy Antonius rozpoczął swój wywód, przeszło jej przez myśl, że być może to sobie powinna była coś udowodnić.
Miała wrażenie, że ktoś rzucił urok zatrzymujący na chwilę czas, choć dziwnym trafem zaklęcie nie objęło ich dwójki - zdawał się mówić w nieskończoność, nie pozostawiając miejsca na zadawane pytania. Nie zamierzała zresztą na nie odpowiadać, nawet gdyby miała taką możliwość. Wypowiadane słowa, choć przyobleczone w spokojny ton, pozostawały dobrze wyważone i trafiały dokładnie tam, gdzie zapewne miały trafić. Na początku więc trawiło ją dziwne niedowierzanie, nadające tej wymianie zdań charakter nierealności, sennego koszmaru. Jednak bardzo szybko uczucie to zostało zastąpione przez palący wstyd, pożerający każdą drobną, racjonalną myśl, jaka w tym czasie zdążyła prześlizgnąć się przez blond głowę. Docierało do niej, że gdzieś tam jednak nie miała racji - w tej jednej drobnej kwestii, która teraz tak gwałtownie zaważała na szali całego spotkania.
Nie chciała, żeby zbytnio dostrzegał to zawahanie, choć zawahanie nie było najlepszym określeniem na burzę, która tym razem powstała w jej głowie. Może i została upokorzona - przed nim i samą sobą, być może faktycznie zaczęła dostrzegać, że nie wszystko było takie, jakim widziała to ona, ale nie mogła pokazać mu, jak bardzo dotknęło ją to, co powiedział.
Z jej twarzy zszedł marsowy wyraz i zastąpiło go odbicie cichego smutku. Nie, oczywiście, że nie zamierzała płakać - znowu nie przy nim, choć w pewnym momencie, gdy usiłowała przetrwać tyradę, twarz Anthony’ego dziwnie zeszkliła się. Na szczęście przegoniła ten nienaturalny obraz jednym mrugnięciem. Z trudem dosłyszała, że mimo wszystko padło również to jedno słowo, na które uprzednio tak bardzo czekała. Szkoda że teraz, w obliczu całej tej sytuacji, nie miało w jej oczach żadnej wartości.
- Nic od ciebie nie chce, Tony. W życiu nie przyszłoby mi do głowy o cokolwiek Cię prosić - tym bardziej o powrót na kurs. Miała swoją dumę, postanowiła, że jej noga więcej nie postanie w biurze aurorów, a już na pewno, że nie prosiłaby o kolejną szansę. Po jej trupie. Skąd w ogóle wpadł na podobny pomysł?
- Co do jednego miałeś rację - nie rozumiemy się. I chyba nie rozumieliśmy. - Wiedziała, że znów brzmi dramatycznie, ale nawet nie miała sił udawać. Czuła się potwornie zmęczona. - Nie wiem też, czy uda nam się porozumieć.
Oparła dziwnie ciężką głowę na dłoni i przez krótką chwilę nic nie mówiła. Nie patrzyła też na niego - uleciała z niej cała dotychczasowa odwaga i była skłonna raczej unikać jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Spojrzała za to przelotnie na zegar, który nieuchronnie odliczał minuty działające ją od rozpoczęcia pracy. - Myślę, że już czas na Ciebie. Na pewno masz obowiązki w Londynie, a ja chciałabym pobyć przez chwilę sama - odezwała się bez cienia troski. Nie chciała opowiadać mu o Kelpiej Tawernie. Na pewno nie dzisiaj
Antonius Octavianus
Antonius Octavianus
Zakon Feniksa
▲ 04.11.20 0:24 | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub
I nadszedł spokój. Marlene ku mojemu zdziwieniu nie próbowała mnie zabić, nie krzyczała ani nawet nie chciała pomocy. Z tego ostatniego byłem zadowolony, była to bardziej propozycja grzecznościowa, tylko trochę wynikająca z ukrytego poczucia winy. Agresja i złość, które na początku były bardzo wyraźnymi emocjami, zniknęły i między nami nastała cisza. Może przegiąłem, ale to mnie nie martwiło. Miałem większe problemy ze sobą, niż z nią. Dopóki taki stan rzeczy się utrzymuje, to wszystko jest w normie.
Trochę przykro mi się zrobiło, jak potwierdziła to co sam też myślałem. Nie potrafiliśmy się zrozumieć. Od początku wychodziliśmy ze złych stron, ona mnie obwiniała za wydalenie z kursu, a ja nie bardzo o niej w ogóle myślałem. Nasza relacja miała być zakopana wraz z jej aktami kursanta, a tu nagle takie ożywienie sytuacji. Co prawda chwilowe, bo nie sądziłem, żeby jeszcze do mnie kiedyś napisała. Ciężko byłoby nam rozmawiać, gdyby za każdym razem patrzyła na mnie, jakbym jej matkę i starego zabił. Ja się pogodziłem, że żadna dwudziestolatka mi nie będzie listów wysyłać. Przecież to nie była moja wina, że nasza relacja, przynajmniej dla mnie wtedy, skończyła się w kłótni.
- Też tak myślę - powiedziałem i wstałem z krzesła. Wziąłem moją paczkę ze stołu, w końcu bez nich ciężko będzie wrócić do domu. Stanąłem w miejscu i niezbyt wiedziałem co zrobić. Pożegnać się? Wyjść? Podać rękę? Napluć kurwa. No nie miałem pojęcia. W końcu zrobiłem chyba najbardziej żałosne co mogłem.
- Trzymaj się - rzuciłem i skierowałem do wyjścia. Nie planowałem szybkiego powrotu do Edynburgu, natomiast Samowi to planowałem wysłać krzykacza. Nie dość, że się cham nie pojawił, to pewnie gdyby przylazł to jedynie by mnie wyśmiał. Teleportowałem się do domu, gdzie czekała mnie moja ulubiona rzecz, butelka wina. Resztę dnia, a raczej wieczoru, spędziłem na wyrzucaniu wspomnień z Kełpiej Tawerny, z głowy.


koniec
Sponsored content
▲ | Re: Kelpia Tawerna - czarodziejski pub