:: Anglia i Walia :: Londyn :: Dalsze dzielnice
Fiendfyre
Fiendfyre
Konta Specjalne
▲ 10.10.20 13:33 | Skwer Artystów


Skwer Artystów


W ostatnim czasie magiczny Londyn zaczął się nieco rozrastać. Pokątna okazała się być zbyt ciasna dla tak wielu czarodziejów i choć tam wciąż skupisko czarodziejów jest największe, władający magią artyści także znaleźli swoją własną ostoję. Ten niewielki, wyłączony z mugolskiego użytku plac, otoczony jest niezwykłymi kamienicami. Pomalowane na różne barwy, z tęczowymi okiennicami, zachęcają, aby tu mieszkać i robić zakupy. W niewielkich sklepikach można kupić wszystko, co powiązane jest ze sztuką. Od książek, przez przybory malarskie po ręcznie wykonywane mydła. Ostatnio zaczęto nawet mówić, że jeśli ktoś chce kupić unikatowy prezent powinien wybrać się właśnie tutaj, bo nawet na Pokątnej trudno o tak wiele pięknych rzeczy i przedmiotów.
Pośrodku placu można znaleźć nietypowe ławeczki wykonane z beczek, w których rosną rośliny zaczarowane tak, aby nigdy nie traciły liści. Jest tu więc zielono i barwnie nawet zimą. Jedynie w okresie Bożego Narodzenia okoliczni czarodzieje przemieniają liściaste drzewka na piękne i dorodne choinki z bombkami cicho nucącymi świąteczne melodie.
Latem na skwerze często występują uliczni grajkowie. Nie brakuje też mimów czy gimnastyków, którzy prezentują swoje umiejętności przechodniom.
Darwin Ollivander
Darwin Ollivander
▲ 25.11.20 22:04 | Re: Skwer Artystów
11.08.'78r.
Jak on kochał takie dni jak te. Już od samego rana budzisz się ze świadomością, że tak, to jest ten dzień. Wyskakujesz z łóżka jak oparzony, bo to już dziś. Chcesz wybiec z pokoju, ale nie możesz, bo w ostatnim momencie przypominasz sobie, że jesteś nagi. Wszyscy wiedzą, że takie rzeczy jak ubrania ograniczają swobodę w łóżku - w każdej sytuacji. Szybko ubierasz białą koszulę z podłogi, brązowe spodnie, a w drodze po schodach zapinasz szelki. Oh, zapomniałeś butów, wracaj się. I tak przez złe decyzje, pomyłki i trochę potknięć tu i tam jesteś na miejscu dopiero po 40 minutach, dobrze, że przynajmniej istnieje proszek fiu.
Otóż, tak. Darwin tak bardzo bał, że się spóźni na spotkanie, że nawet nie sprawdził, która jest godzina. Stojąc na środku placu dopiero spojrzał na swój zegarek kieszonkowy, był o godzinę za wcześnie. GODZINĘ. Cóż, za niefortunny przebieg zdarzeń. Był zbyt podekscytowany aby w ogóle uwzględnić coś takiego jak czas. Wiedział, że zegarek powiadomiłby go - i to dość otwarcie i bez skrupułów -, że powinien biec aby zdążyć, jednak nie myślał o tym zbytnio tego ranka. Zbyt się cieszył. I nie. Tutaj nie chodziło o randkę z ładną dziewczyną, którą poderwał dwa dni temu w barze. Oczywiście, też by się cieszył i starał nie spóźnić, ale bez przesady. Tutaj natomiast chodziło o jego najlepszego przyjaciela. Wręcz jego brata. Trzymali się od czasów szkolnych, i byli nierozłączni. Sęk w tym, że po szkole, Ollivander zaczął swoją przygodę z podróżami, a jak wrócił, to Vin nie był tam gdzie być powinien. Tak, więc przez lata utrzymywali kontakt listowny, widząc się na święta, albo w urodziny czy inne ważne okoliczności. Tym razem to było zwykłe spotkanie kumpli. Było to dla Darwina o tyle ważne, że nie widział swojego przyjaciela od kilku miesięcy.
Zdjął marynarkę i przewiesił ją sobie przez ramię. Nie pozostaje mu nic jak pokręcić się po okolicy. Akurat było to bardzo rozrywkowe miejsce. Nie bez przyczyny wybrali je. Hasając po okolicy, wspominał jak za dzieciaka w wakacje czy święta przychodzili tutaj, wtedy dopiero skwer się "rodził", było nieco skromniej, jeśli chodzi o atrakcje i sklepy. Przez to, że Vin, z młodszą siostrą Marianne, zazwyczaj okres wolnego spędzali w posiadłości Ollivanderów - ciężka sytuacja rodzinna, eh -, bardziej się zżyli. Wymykali się i uciekali właśnie tu, aby broić. Każdy zakręt wybudzał w mężczyźnie coraz to dalsze wspomnienia. Po wędrówce po barwnych sklepach, oferujących najzabawniejsze dziwy, zatrzymał się na środku placu. Tutaj Azjata szybko go zauważy, zwłaszcza, że zaczął tańczyć do muzyki, jaką grali uliczni grajkowie. Śmiał się i tańczył, bez wstydu, że ktoś mógłby się dziwnie patrzeć. Nie obchodziło go to, poza tym, w tym miejscu to nawet nie jest nienormalne, to miejsce dawało taką atmosferę, że nie dało się siedzieć na dupie.

@Vincent Ahn